Archiwum Polityki

Zegar jednak tyka

Europa właśnie się dowiedziała, gdzie leży Mińsk.

Aleksander Łukaszenko pobił wszelkie rekordy, jego wynik wyborczy przebił wysoko spodziewany rezultat i osiągnął 82,6 proc. (w poprzednich wyborach w 2001 r. – 75,6 proc.). Zwycięstwo musiało być absolutnie miażdżące, żeby udowodnić opozycji, że jest bez szans, i przypomnieć, kto sprawuje rząd dusz. Kandydat opozycji Aleksander Milinkiewicz miał otrzymać zaledwie 6 proc. poparcia. Światowe media krytykują wybory. OBWE wytyka naruszanie prawa, a opozycja ogłosiła, że nie uznaje wyników i najlepiej, aby wybory powtórzono.

Kilkanaście tysięcy mieszkańców Mińska nie przestraszyło się gróźb więzienia, a nawet kary śmierci za udział w nielegalnej demonstracji. Na wezwanie przyszli na plac Październikowy przed Pałacem Republiki. Wbrew zapowiedziom prezydenta – mimo aresztowań działaczy opozycji, konfiskaty materiałów wyborczych, podsłuchów, rewizji – wobec demonstrantów milicja tym razem nie interweniowała. Funkcjonariusze byli wszędzie, otoczyli manifestantów, ale spokojnie i bez agresji przyglądali się owemu „łamaniu prawa”.

Czemu przypisać tę zmianę? W dobrze poinformowanych kręgach mówi się, że to wpływ Władimira Putina. W rozmowie z Łukaszenką, tuż przed wyborami, prezydent Rosji obiecał poprzeć go i uznać jeszcze jedną kadencję (Łukaszenko jest prezydentem już dwanaście lat), ale pod warunkiem, że nie dojdzie do rozlewu krwi ani brutalnej rozprawy z opozycją. Moskwa nie ma powodów, żeby lubić obecnego prezydenta, ale bardziej boi się zmiany na tym stanowisku i utraty wpływów. Białoruś jest strategicznym krajem, bo tędy biegną rurociągi na zachód, a względy ambicjonalne nie pozwalają utracić kolejnej perły w koronie.

Łukaszenko, który już był gotowy bronić swej władzy do ostatniego pocisku, nagle przestraszył się, że wpadnie we własne sidła.

Polityka 12.2006 (2547) z dnia 25.03.2006; Komentarze; s. 18
Reklama