Archiwum Polityki

Targi o złoto

Igrzyska skończone, chleb kto miał, ten ma, a kto nie miał, ten dalej nie ma, zapaśnicy rozjechali się do domów, a mnie ciągle prześladuje olimpijskie pytanie. I męczy, i drąży, i spać nie daje: Czy Johann Muhlegg jest szaleńcem zbiegłym ze szpitala psychiatrycznego, czy może naiwniakiem, czy też nieuleczalnym masochistą, czy kolejną ofiarą zwyrodnienia sportu wyczynowego, w którym tylko troszczący się o gałąź zasiedzenia branżowi dziennikarze widzą jeszcze „szlachetną rywalizację”?

Zacznijmy od stanu faktycznego. Johann Muhlegg zdobywa dwa złote medale w biegach narciarskich. Wyniki badań laboratoryjnych wykazują jednoznacznie, że był „czysty”, czyli nie znajdował się pod wpływem żadnych nieprawomyślnych środków farmakologicznych. Wszystko gra. Muhlegg jest już w tym momencie, lubo imigrant, hiszpańskim bohaterem narodowym. Pozostał bieg trzeci. I oto ten niepotrzebujący już właściwie nic więcej do szczęścia zawodnik – jeśli wierzyć późniejszym wersjom – postanawia nagle oszukać i naszprycować się wspomagającą chemią. Jest to pomysł o tyle surrealistyczny, iż Hiszpan wie doskonale, że wszyscy medaliści (a o medal mu chodzi) są po biegu szczegółowo sprawdzani, wszystko musi więc wyjść na jaw. Wersja taka, acz jako się rzekło oficjalna, nie jest w najmniejszym stopniu prawdopodobna bez założenia udaru mózgu czy też formy ostrej tendencji opisanych w „Wenus w futrze”. Nic takiego jednak lekarze nie odnotowali. Pozostają trzy możliwości:

1. Istnieją środki, które wyśledzić można dopiero w dłuższy czas po zażyciu. Po pierwszym i drugim biegu były one jeszcze niewykrywalne, przy trzecim przekroczona została bariera czasu i rzecz się rypła.

Polityka 10.2002 (2340) z dnia 09.03.2002; Stomma; s. 98
Reklama