Pisze Umberto Eco: „Hordy studentów mogą zabawiać się w niszczenie koktajlami Mołotowa samochodów jakiejkolwiek policji. Ze względu na rację stanu, prestiż państwa, wymogi jedności narodowej represje będą stosowane... (...) Spróbujcie zająć katedrę: biskup będzie oczywiście protestował, znajdzie się paru oburzonych katolików, ale także popierających rzecz dysydentów; lewica będzie wyrozumiała, środowiska tradycyjnie laickie koniec końców zadowolone. Albo zajmijcie siedzibę którejkolwiek z partii politycznych: inne partie – pokrewne czy nie – myśleć będą naprawdę, że dobrze tak tamtym, mają, na co zasługują”.
Umberto Eco jest Włochem. W Polsce, gdyby ktoś zaczął okupować bazylikę, to i prawica, i lewica zaatakowałaby go z całą bezwzględnością, a niech się nawet krew poleje, chyba że byliby to terroryści palestyńscy, bo wtedy odpowiedzialni są Żydzi. Są to jednak przypadki szczególne i w niczym nie zmieniają zasady ogólnej.
Otóż coraz częściej w Europie, a w Rzeczypospolitej w szczególności, demokracja mylona jest nie tyle z anarchią, co partyjniactwem i przyzwoleniem na korporacyjną samowolę. Pisałem już parokrotnie na tych łamach, że aby uniknąć takiego pomieszania pojęć i jego groźnych dla ładu społecznego konsekwencji, demokracja musi umieć pokazać swoją siłę i determinację. Miałem wtedy na myśli blokady dróg państwowych organizowane przez Samoobronę czy bezkarne niszczenie cudzego mienia (np. wysypywanie ziarna z wagonów). Nic się nie stało, więc logiczną koleją losu sprawy zabrnęły dalej.
Nazwijmy więc, bo trochę mi tego w naszej prasie zabrakło, rzeczy po imieniu. Pobicie dyrektora przez szczecińskich stoczniowców było aktem najpospolitszego bandytyzmu. Tłum, kryzys, frustracja społeczna, zezwierzęcone podniecenie mogą być przywoływane przed sądem jako ewentualne okoliczności łagodzące.