Ma 49 lat, wygląda jak Dustin Hoffman, biega w maratonach, jest socjalistą z odzysku, bo zaczynał w prawicowej PSD. José Sócrates Carvalho Pinto de Sousa przejął od Angeli Merkel na pół roku przewodnictwo w Radzie Unii Europejskiej. Koledzy nazywają go buldożerem, z racji siły woli i pracowitości. Wrogowie prostują, że to raczej arogancja i ośli upór. Tak czy inaczej, premier Sócrates w dwa lata wyprowadził Portugalię z czerwonego pola: za katastrofalny deficyt budżetowy Komisja już groziła sankcjami. Drastycznie odchudził państwową administrację, podwyższył wiek emerytalny, zwiększył VAT. Przetrwał liczne protesty i manifestacje. Przy okazji wyprawił na emeryturę partyjne słonie, jak się tam nazywa starszyznę w partii socjalistycznej, która miała za złe Sócratesowi liberalny kierunek zmian. Sam z bardzo zasobnej rodziny, za ideał uważa socjalizm skandynawski. Portugalii ciągle na taki nie stać. Lizbona już raz, w 2000 r., przewodziła Unii. Nie była to prezydencja silna: jako kraj mały i debiutujący w UE starała się wszystkim dogodzić. Teraz to będzie dużo trudniejsze, choćby podczas prac nad nowym traktatem konstytucyjnym, którymi Sócrates będzie kierować. Ma w Brukseli wpływowego krajana i poprzednika na urzędzie premiera, José Manuela Barroso. Co prawda na wieść o zwycięstwie socjalistów komentował, że Sócrates „puści Portugalię w samych stringach”, ale teraz chodzi przecież o losy całej Unii.