Miejsce w reprezentacji Polski będą mieli tylko ci piłkarze, którzy w swoich klubach nie grzeją ławy (czytaj: grają w pierwszych składach) zapowiadał Zbigniew Boniek. Na swój debiutancki w roli selekcjonera mecz z Belgią (21 sierpnia) powołał jednak graczy, którzy w swoich klubach spełniają role dublerów. Może to dobrze, że nowy trener kadry nie jest ortodoksyjny i własnych zapowiedzi nie traktuje jak dekalogu. Powołał więc Bartosza Karwana, któremu jak na razie w Herthcie Berlin nie wiedzie się najlepiej, ale to piłkarz utalentowany i ambitny, może się reprezentacji przydać. Powołał też Mariusza Lewandowskiego, który w Szachtiorze Donieck walczy o miejsce w podstawowej jedenastce, a tu od razu powołanie do pierwszej reprezentacji. Niektórzy podejrzewają, że Boniek ma jakiś cichy układ z włoskim trenerem Szachtiora, z którym ponoć jest zaprzyjaźniony. Dlatego do kadry powołał nie tylko Lewandowskiego, ale i bramkarza Wojciecha Kowalewskiego. Ale żeby kogoś wypromować na piłkarskim rynku dzięki grze w reprezentacji, drużyna musi wygrywać. To dopiero jej sukces podnosi cenę poszczególnych graczy. Trenerowi Engelowi też zarzucano, że inwestuje w braci Żewłakowów, bo ma układ z ich menedżerem Włodzimierzem Lubańskim. Jeżeli patrzeć na wszystko w sposób spiskowy, to Boniek kontynuuje zmowę, bo też powołał Żewłakowów.
Wydaje się, że tak naprawdę poza kilkoma drobiazgami, nowy trener na razie nic oryginalnego do reprezentacji nie wnosi. Trzon kadry tworzą piłkarze lansowani przez Engela. Boniek częściowo odmłodził jedynie obronę, ale prawdziwym debiutantem jest w niej tylko Marcin Kuś ze stołecznej Polonii. Jeżeli eksperyment się powiedzie, to Kuś powinien być trenerowi kadry wdzięczny za umożliwienie naprawdę dużej kariery.