Nadal upał. Jakże się nie poddać. W końcu jest lato. Czas na sady w złocie, cichą lipę, piwo w dziczy, tenis w porcie... Takie były zabawy i gry w dawne lata. Oprócz gry półsłówek popularnością cieszyły się też limeryki, bajeczki (o de Gaulle’u: Morde gol codziennie, o Toruniu: To ruń pan na mnie...), dupa-ulice i oczywiście ambasadorzy (angielski: Lord Kundelbury, hiszpański: Macakury Alerano, gruziński: Dupakwili, hinduski: Jondra Machore...). Szef gruzińskiej bezpieki nazywał się perswazyjnie Anichwili Tegonieradze, ale nie mógł być zbyt uciążliwy zatrudniając agenta Guwnowidze, choć już jego rzecznika prasowego Kałmanawardze brzmiało bardziej złowrogo. Owe zabawy i gry, acz z reguły perwersyjne, jeśli nie wręcz sprośne, owocowały swoistym uwrażliwieniem językowym, które pomagało w trudnych chwilach (PRONć, WRONa, Syjoniści do Syjamu) i wypełniało braki w słownictwie. Majstersztykiem jest tu na przykład oszołom, który nie jest ani durniem, ani wariatem, ani dokładnie doktrynerem, a jednak od razu i bez wątpliwości wiemy kim, przy czym pochodząc niby łatwiutko od oszołomienia, kojarzy się jednocześnie z łomem, ma też w sobie dźwiękowo jakąś tłustą obłość. Trudno też nie wspomnieć o pampersach, komuchach, styropianach, Samoporonie etc. Jestem wielbicielem nowinek językowych, słonawych i dwuznacznych przede wszystkim. Libertynizm nie oznacza jednak ordynarności. Ten pierwszy bierze się bowiem, jak sama nazwa wskazuje, z obyczajowej swobody (wolności), ten drugi z prostactwa. Dlatego drażnią mnie niektóre twory językowe nie dość że prostackie, to jeszcze etymologicznie błędne. Czołowym ich przykładem jest najczęściej bodaj ostatnio używane, w każdym razie słyszę je wszędzie i bez przerwy, słowo „zajebisty”. Wszystko jest zajebiste. Lider zespołu Ich Troje oświadcza, że jest zajebista, festiwalowej publiczności opolskiej, zajebiste bywają bez różnicy: obiad, sukienka, dziewczyna, samochód, koncert.