Książka wywołała w pana ojczyźnie szok. Pokazał pan bezwolnych, pozbawionych ambicji 30-latków, którzy wolą się onanizować niż kochać. Lęk przed podjęciem odpowiedzialności to charakterystyczna cecha pańskiego pokolenia?
Do niedawna literatura islandzka unikała mówienia o problemach młodych. Pisarze zajmowali się wyłącznie abstrakcją. Pojawienie się antybohatera takiego jak Hlynur Bjorn naruszyło reguły gry. Jego wyzywające zachowanie, nieliczenie się z konwenansami obrażało wszystkich.
W literaturze światowej pełno jest takich postaci jak Hlynur, od Portnoya, ulubionego buntownika Philipa Rotha, po bohaterów „American psycho” czy „Trainspotting”.
Hlynur to parodia Hamleta. Jest niezdolny do podjęcia jakiejkolwiek decyzji. Zamiast działać, chowa głowę w piasek. Wątpi, zadaje pytania, nie reaguje. Czuje się osaczony. Hlynur jest ofiarą nowoczesnego społeczeństwa informatycznego, w którym życie intymne sprowadza się do oglądania telewizji.
Dlaczego wybrał pan tak ekstremalny przypadek, mam na myśli obsesje seksualne?
Sto lat temu młody człowiek myślał przeciętnie dwie godziny dziennie o seksie. Dziś poświęca na to 24 godziny na dobę. Tę zmianę zawdzięczamy rozluźnieniu obyczajów. Wszystko jest dozwolone. Koledzy Hlynura porównują np. zachowania aktorek z filmów pornograficznych z zachowaniami dziewczyn, z którymi chodzą do łóżek. I uważają to za oczywiste. W Islandii rewolucja seksualna dokonała się stosunkowo niedawno. Na początku lat 90. długo i wstydliwie skrywane obsesje eksplodowały.
Islandia jest małym krajem. Żyje w nim zaledwie 250 tys. osób – tyle co w średniej wielkości mieście europejskim. Co stanowi o tożsamości waszego narodu?
Świadomość, że posługujemy się tym samym językiem co nasi przodkowie, że przetrwał on w niezmienionym kształcie, daje nam poczucie jedności i nie pozwala roztopić się w innych kulturach.