Archiwum Polityki

„Poczet dobrze urodzonych”

(...) Zapewniam, że aby dać dziecku wszystko to, co jest mu niezbędnie potrzebne, nie trzeba być członkiem elity – ani tej dawnej, ani tej nowej (POLITYKA 49/01). Owszem, wtedy pewnie jest łatwiej finansowo, ale kto wie – może nie tak radośnie?

(...) Przykładem potwierdzającym powyższe jest moja rodzina. Średnie wykształcenie (żona wyższe), średnie zarobki, średnie miasto, średnie (no cóż) aspiracje i średnie możliwości. Syn urodził się i wychowywał w najtrudniejszych czasach – jest dzieckiem stanu wojennego. Tymczasem dziś jest na studiach międzywydziałowych Uniwersytetu Jagiellońskiego, zna dwa języki, uczy się dwóch kolejnych i obiecał mi – półżartem – że zrobi doktorat. A wszystko to zwyczajnie – najpierw urlop wychowawczy żony, potem zwykłe przedszkole, zwykła szkoła podstawowa i elitarne (jednak) liceum bez egzaminów wstępnych (olimpijczyk). Po drodze szkoła muzyczna (bo żona chciała, a syn wolał to, niż bawić się na brudnym podwórku), wyjazdy zagraniczne – ze szkoły w nagrodę za bardzo dobrą naukę, praca społeczna, udział w międzynarodowych konkursach. W tej sytuacji matura czy egzamin wstępny na studia były formalnością. A przy tym od piętnastego roku życia poza domem i wszystko to bez zmuszania, nawet bez dopingowania i przy bardzo dużej dozie swobody. Sukces? Byłbym nieskromny, gdybym odpowiedział przecząco. Sukces oczekiwany i naturalny, niejako oczywisty. Bo dużo czasu poświęconego dziecku, bo długie spacery, a potem wyprawy na rowerze, bo dom pełen książek, bo poważne traktowanie, bo wspólne rozwiązywanie problemów (także materialnych), bo zaufanie i coś, o czym zapomniano w pierwszym pytaniu ankiety – co dać dziecku przede wszystkim?

Polityka 2.2002 (2332) z dnia 12.01.2002; Listy; s. 80
Reklama