Archiwum Polityki

Dezerter musi zginąć?

Jak przez mgłę pamiętam niektóre szkolne lektury, a brak mi czasu, żeby szukać dzisiaj dawno czytanych książek, nie pozostaje mi więc nic innego, jak tylko zaufać pamięci i tym pedantycznym czytelnikom, którzy nie szczędzą mi upomnień, kiedy mnie złapią na błędzie. No więc, czy dobrze pamiętam, że to w radzieckiej powieści o szosie wołokołamskiej jest taka scena, w której bohater zderza się z dramatem dezertera, który uciekł z okopów i dlatego zostaje skazany wyrokiem sądu polowego na śmierć? W powieści autor przedstawia nam przez chwilę sentymentalne rozwiązanie: dezerter zostanie ułaskawiony, egzekucja nie będzie wykonana – oddychamy z ulgą, ale wtedy okazuje się, że prawa życia są inne niż prawa sztuki – dezerter musi ponieść karę, bo pozostawił towarzyszy i tym samym naraził ich na większy wysiłek w czasie walki. Czy to prawdziwy argument? Czy dezercja jednego żołnierza mogła wpłynąć na losy natarcia czy obrony? (Jeśli ta powieść to naprawdę „Szosa wołokołamska”, zapewne chodziło o obronę jakiejś ważnej pozycji, za którą stała bezbronna Moskwa). Otóż nie wierzę, że naprawdę chodziło o takie narażenie. Chodziło o przykład, bo przecież inni żołnierze też marzyli o tym, żeby uciec z pierwszej linii frontu. Surowy radziecki pisarz stawia sprawę po męsku. Dezerter musi zginąć.

Powołuję się na moją pamięć, która sięga tutaj blisko połowy wieku. Musiałem czytać tę książkę w liceum i do dzisiaj pamiętam mą rozterkę dotyczącą sprawiedliwości. Dezerter musiał ponieść karę, a ja chciałem, żeby mu zostało wybaczone. Wojna już była wygrana, szosa obroniona, więc po co dla zasady i postrachu niszczyć życie młodego człowieka. (Przypuszczam, że żołnierz był młody, w każdym razie takim go zapamiętałem).

Polityka 44.2001 (2322) z dnia 03.11.2001; Zanussi; s. 105
Reklama