Archiwum Polityki

Muczenie świętej krowy

Moja rodzinna Warszawa przeżyła wiek dziewiętnasty w sromocie i poniżeniu – przestała być królewską stolicą i stała się zwykłym prowincjonalnym miastem. Zniszczenia drugiej wojny zatarły wszelkie ślady dziewiętnastowiecznej degradacji. Na gruzach dawnej stolicy rozkwitł budowlany socjalizm i gdyby nie cud, jakim była odbudowa warszawskiej Starówki, mielibyśmy dziś nad Wisłą miasto podobne do tych, które zdobią Syberię.

Utracony wiek dziewiętnasty oznacza brak pamiątek po zabudowie mieszczańskiej. Warszawa ma niewiele kamienic o charakterze czynszowym. Ma też niewiele mieszczańskich pałaców. Najwspanialszy z nich, pałac Kronenbergów wystawiony naprzeciw Zachęty, został rozebrany podobno z inicjatywy pierwszego sekretarza partii, który dowiedział się, że z tego balkonu przemawiał kiedyś Piłsudski.

Wspominałem w poprzednim tygodniu wdzięczny pałacyk Sobańskich, wciśnięty między zwaliste Ministerstwo Sprawiedliwości a podobny pałacyk dziś w posiadaniu ambasady Zjednoczonego Królestwa. Pałacyk Sobańskich to pomost między dawnymi a nowymi czasy. Odzyskany w obecnej Rzeczypospolitej przez prawowitych spadkobierców, natychmiast sprzedany, trafił w ręce nowego businessu i stał się prestiżową siedzibą jego klubu. W siedzibie dobrze się jada i przestrzega dobrych obyczajów. Na dole nie wolno palić i używać telefonów komórkowych, należy mieć na sobie marynarkę oraz krawat (na parterze) lub też marynarkę bez krawata (w barze).

O polskim businessie trzeba pisać, że jest całkiem nowy, bowiem business rodem z Peerelu kojarzy się z handelkiem na trasie do Istambułu lub z kupnem i sprzedażą bonów Pekao (najczęściej w sąsiedniej bramie). Stary business w lepszych przejawach to były podmiejskie szklarnie i drobne rzemiosło, w którym przechowały się resztki etosu inicjatywności i rzetelnej, codziennej pracy.

Polityka 17.2002 (2347) z dnia 27.04.2002; Zanussi; s. 97
Reklama