Archiwum Polityki

Rządzie rządź!

Po krótkim okresie powyborczego optymizmu znów zaczęło się mówić o kryzysie zaufania do rządzących. Kryzysie tak głębokim, że powróciło stare pytanie: czyja będzie wiosna? Czy rząd przedstawi wreszcie jakiś pozytywny program ożywienia gospodarki i naprawy państwa, czy też nadal będzie głównie „administrował kryzysem”, zostawiając wolne pole dla demagogów gotowych organizować protesty?

Grudniowe sondaże opinii publicznej zabrzmiały niczym dzwonek alarmowy. Analizujący tę sytuację socjologowie wskazują, że spadek zaufania dla rządu jest zjawiskiem raczej naturalnym. Zawsze wybory i powołanie nowego gabinetu budzą nadzieję – choć z wyborów na wybory coraz mniejszą – i zawsze po kilku miesiącach przychodzi rozczarowanie i w ślad za nim zniechęcenie. Tym razem przyszło ono nieco szybciej niż w przeszłości i jest większe. Powody też nie są trudne do zidentyfikowania. Już w wyborczy okres wchodziliśmy z wizją budżetowej „dziury”, której wielkość – owe 90 mld zł – musiała sprawiać wrażenie, że oto znaleźliśmy się na skraju przepaści. Cała powyborcza propaganda towarzysząca łataniu dziury, a więc cięciom, mrożeniom, oszczędzaniu (szczegóły w artykule obok) utwierdzała tylko w przekonaniu, że sytuacja jest zła i coraz gorsza.

Do opinii publicznej nie przedarł się żaden komunikat, iż wszystkie te zabiegi, podejmowane w procesie uchwalania ustaw okołobudżetowych i związane z samym projektem budżetu, tworzą podstawy pod przyszły rozwój. Taki komunikat był skutecznie zagłuszany przez opis sytuacji bieżącej. Trwał bowiem wyścig, kto z nowego rządu bardziej dramatycznie sytuację opisze: premier czy też wicepremier i minister finansów, kto użyje mocniejszych słów. W tej kategorii zdecydowanie wygrał premier. Już pod sam koniec roku w wywiadzie dla telewizyjnego „Monitora” Leszek Miller mówiąc o stanie gospodarki określał go najłagodniej jako „katastrofalny”, a najostrzej jako „tragedię”.

Można zrozumieć, że rząd, wprowadzając w życie decyzje trudne i mając w zanadrzu jeszcze trudniejsze, chce się od czegoś odbić. Przyjęło się, że punktem odniesienia jest fatalny stan, w jakim zostawiali kraj poprzednicy.

Polityka 1.2002 (2331) z dnia 05.01.2002; s. 18
Reklama