Rusnak, postawny 37-latek i przykładny ojciec rodziny, od 8 lat pracował w Allfirst, amerykańskiej filii Allied Irish Banks w Baltimore, na stanowisku maklera walutowego. Większe banki (Allfirst należy do 50 największych instytucji finansowych USA) mają tzw. dealing room, gdzie maklerzy kupują i sprzedają zagraniczne waluty, a także walutowe instrumenty pochodne (derywaty). Przez długi czas Rusnak robił to z powodzeniem. Zaskarbił też sobie zaufanie przełożonych, którzy w rutynowy lub niezbyt dokładny sposób kontrolowali jego poczynania.
Dealing room w Baltimore był niewielki, ale bardzo aktywny. Pracowało w nim raptem dwóch maklerów, którzy na dużych operacjach walutowych potrafili zarabiać około 10 mln dolarów rocznie. Pod koniec grudnia ich skala oraz nietypowy charakter zaniepokoiły jednak kogoś w banku. Dyrektorzy najpierw zaczęli się martwić, a potem wszystko sprawdzać. Poproszony o wyjaśnienia makler nagle zniknął z pracy i z domu, by po kilku dniach powrócić na scenę już w towarzystwie wytrawnego prawnika, który przekonuje, że jego klient niczego nie ukradł. Rusnak miał po prostu pecha w prowadzonych od kilkunastu miesięcy spekulacjach. Kiedy powstały pierwsze straty, z ambicjonalnych względów nie potrafił się do nich przyznać. Brnął więc dalej z nadzieją, że w końcu uda mu się odegrać i wyjść z dołka. Bez skutku.
Trudne pytania
Z centrali AIB w Dublinie do Baltimore przyleciał wiceprezes i grupa najlepszych kontrolerów, zaczęli grzebać w papierach, domowym komputerze, dzwonić do kontrahentów na Bliskim Wschodzie i wyszło na jaw, że bank z powodu zawodowych ambicji maklera stracił fortunę, prognoza tegorocznych zysków legła w ruinie, a odbudowa dobrego imienia i zaufania klientów potrwa lata. Wszyscy zastanawiają się teraz, jak to możliwe, że jeden człowiek w tak krótkim czasie mógł spowodować tak wielkie straty?