Archiwum Polityki

Tsotsi

O zaskakujących sukcesach szerzej nieznanej w Europie kinematografii Republiki Południowej Afryki zaczęło być głośno dwa lata temu. Najpierw nietypowa przeróbka opery Bizeta „U-Carmen e-Khayelitsha” Marka Dornford-Maya wygrała festiwal w Berlinie, później nominację do Oscara za zrealizowany w języku Zulusów melodramat „Yesterday” o chorych na AIDS otrzymał Darrell Roodt. Z kolei „Tsotsi” (tegoroczny Oscar w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny), co w języku Sesotho oznacza lidera młodzieżowego gangu, jest ekranizacją znanej na Zachodzie powieści Athola Fugarda o nastoletnim przestępcy, który żyjąc w slumsach na obrzeżach Johannesburga marzy, by zostać groźnym mafioso. Razem z trzema kompanami organizuje uliczne napady, terroryzuje i gotów jest zabić każdego, w kim wyczuwa słabość: od kaleki na wózku po bezbronną kobietę. Utrzymana w poetyce włoskiego neorealizmu opowieść o deprawacji, upokarzającej biedzie i koszmarze życia w getcie zamienia się w niepokojące studium duchowej przemiany młodocianego bandyty, do którego stopniowo zaczynają docierać sygnały ze świata wartości. Punktem zwrotnym okazuje się nieprzemyślana decyzja bohatera (przejmująco zagranego przez czarnoskórego amatora Presleya Chweneyagae) o porwaniu kilkumiesięcznego dziecka zakończona naiwną próbą przyjęcia odpowiedzialności za wychowanie niemowlaka. „Tsotsi” jest współczesnym moralitetem, w którym nie ma modnej, teledyskowej ekwilibrystyki, a uwaga widza skupia się na precyzyjnym uchwyceniu momentu przełomu zdemoralizowanego, zamkniętego w sobie wyrzutka. Ten wzruszający film ma również nasz, swojski akcent. Reżyser Gavin Hood pracował z ekipą „W pustyni i w puszczy”, a producentem „Tsotsi” jest Piotr Fudakowski – z pochodzenia Polak mieszkający w Anglii.

Polityka 21.2006 (2555) z dnia 27.05.2006; Kultura; s. 64
Reklama