W prologu „Pokuty” świat wygląda pięknie i beztrosko. Jest lato 1935 r., rozległe domiszcze na prowincji, bliższa i dalsza rodzina przy stole, codzienne rytuały i konwenanse – stara dobra Anglia w stanie nienaruszonym. Ale ów spokój jest pozorny. W dialogach pada od czasu do czasu nazwisko Adolfa Hitlera, mężczyźni zaczynają rozmawiać o wojnie i o biznesie. Tylko dwie siostry pochłonięte są bez reszty swymi sprawami. Starsza uwikłała się w związek z synem dozorczyni, ambitnym parweniuszem, który ma duże szanse wyrwać się ze swej kasty. Młodsza, trzynastoletnia, lecz nad wiek rozwinięta emocjonalnie i zdradzająca talent literacki, obserwuje z ukrycia rozwój wypadków miłosnych i próbuje wpływać na ich bieg. Kiedy w pobliskim parku zgwałcona zostanie jedna z kuzynek, to ona właśnie wskaże złoczyńcę – kochanka swej siostry. Tak kończy się idylla. Zaczyna się inna opowieść, zmienia się również narracja filmu, kilkakrotnie wracamy do wcześniejszych zdarzeń, a tę samą scenę obserwujemy z różnych punktów. Trwa już wojna, która wchłonęła młodych bohaterów: obie siostry są pielęgniarkami (dla młodszej jest to rodzaj pokuty za grzech fałszywego oskarżenia), mężczyzna po przejściach więziennych trafia do armii. Znalazł się pod Dunkierką, skąd właśnie ewakuuje się wojsko (długa, zachwycająca filmowo sekwencja utrzymana w konwencji na poły surrealistycznej). Co dalej z kochankami? Przez chwilę zdaje się, że z góry możemy przewidzieć zakończenie. Ale „Pokuta” nie jest romansem wojennym, kiedy zaś na ekranie pojawi się stara pisarka (zazdrosna dziewczynka po latach), która w wywiadzie telewizyjnym opowiada o swej ostatniej powieści zatytułowanej „Pokuta”, okaże się, że zbyt szybko daliśmy się uwieść konwencji melodramatu.