Na Kopalińskiego można patrzeć tylko z zewnątrz i z boku. Wywiadów nie udziela nawet zaprzyjaźnionym dziennikarzom. Nie pisze wspomnień, pamiętników, autobiografii. Od ponad trzydziestu lat tworzy "słowniki z ludzką twarzą". Tak sam nazywa swój styl: styl erudyty i gawędziarza, który cały czas ma na uwadze żądnego ciekawostek czytelnika. Autor nie pozwala odbiorcy przysnąć nad swoim dziełem: wciąż nęci go nowymi opowieściami i zachęca do wędrówek po hasłach. Czytelnicy odwzajemniają się mistrzowi prenumeratorską wiernością: kolejne edycje jego słowników błyskawicznie znikają z księgarń. Trudno znaleźć w Polsce dom, w którym nie byłoby przynajmniej jednego Kopalińskiego.
Autor "Kotów w worku" jest jednym z nielicznych kontynuatorów idei "osobistej leksykografii", zapoczątkowanej w XVIII w. przez Samuela Johnsona i Ebenezera Cobhama Brewera. Na angielską tradycję pracy ze słowem Kopaliński już nie raz się powoływał. Jako największa słownikarska indywidualność naszych czasów, dołącza on do grona wielkich polskich leksykografów-samotników, za których patrona trzeba uznać Samuela Bogumiła Lindego, twórcę pierwszego wielkiego słownika języka polskiego. Choć Kopalińskiemu nikt w pracy nie pomaga, różnorodności i tempa wydawania kolejnych dzieł mógłby mu pozazdrościć sam paryski Larousse.
Kopaliński to jednoosobowa firma wydawnicza. Firma bardzo tradycyjna - bez faksu, modemu i komputera - ale za to działająca niezwykle sprawnie. Podstawą jej funkcjonowania są fiszki (podobno o wymiarach 9,5 na 6,5 cm), gromadzone w kartonowych pudełkach. Wszystkie słowniki trafiają do wydawcy właśnie w formie fiszkowego rękopisu. Praca z tysiącami kartoników jest o tyle łatwiejsza, że Kopaliński ma piękne czytelne pismo.
Oswoim warsztacie mistrz mówić nie lubi. Za to Elżbieta Sobol z Wydawnictwa Naukowego PWN, której Kopaliński powierzył już drugi rękopis, z wielkim entuzjazmem opowiada o słownikowej kuchni.