Archiwum Polityki

Niekochani

Dzięki dobrodziejstwom komunikacji satelitarnej oglądam polskie, telewizyjne "Wiadomości"; dzięki dobrodziejstwu poczty otrzymuję wcale spory i chyba reprezentatywny pakiet polskiej prasy. Cóż słyszę i czytam? - Jeśli Serbowie nie ustąpią w konflikcie kosowskim, to na ich pozycje posypią się bomby z samolotów NATO, do którego właśnie historycznie wstąpiliśmy. Tyle. Kropka. Wydaje się jakby w kraju, który ma tak tragiczną przeszłość jak nasz, nikt nie pamiętał już, że gdzie spadają bomby, tam giną ludzie i to nie tylko żołnierze, ale również jak podsumowuje kiczowata, niemniej prawdziwa formuła: starcy, kobiety i dzieci. I nikogo to nie przeraża? Nikt nie podrywa się do protestu? Nikogo nie obchodzą serbskie ofiary!?

A dlaczego owe bomby spadać mają tylko na pozycje serbskie, nie zaś albańskie?

- Skąd ta nieziemska pewność w wyznaczeniu winnych i ofiar? - Owszem, znam odpowiedź: bo na terytorium Kosowa Albańczycy są większością etniczną, więc należy im się niepodległość (nie czarujmy się trzyletnią ex definitione przejściową autonomią). Trudno o pełniejsze arcydzieło hipokryzji. I tak na przykład na terenie dwóch krajów, z których jeden należy do NATO, a przedstawiciele drugiego zasiadają w jego ciałach doradczych, znajduje się terytorium, na którym przygniatającą większość etniczną mają dziwaczni Baskowie. Czy kiedykolwiek zbrojni bojownicy o wolność kraju baskijskiego traktowani byli inaczej niż terroryści i przestępcy? Na terenie innego państwa, też członka NATO - zamieszkuje, całkiem zwarcie w niektórych połaciach terytorium, niewygodna populacja kurdyjska. Krew się tam leje. Czy z tego powodu ktokolwiek chciałby bombardować Istambuł? - Szaleńca trzeba by było zamknąć od razu w szpitalu psychiatrycznym.

Polityka 11.1999 (2184) z dnia 13.03.1999; Stomma; s. 98
Reklama