Archiwum Polityki

Pustka po olbrzymie

Po pięciu latach prezydentury prawie 81-letni, ale wciąż krzepki Nelson Rolihlala Mandela schodzi z mostka kapitańskiego nowej Afryki Południowej. Jasne jest, że gdyby chciał drugiej kadencji - wygrałby każde wybory. Nikt też nie wątpi, że drugim czarnym prezydentem RPA będzie szef rządu Thabo Mbeki, człowiek skromnej postury, łagodnej natury, bez szczególnych zasług dla walki z apartheidem. Wygra, bo namaścił go Mandela.

Mandela to olbrzym ducha i intelektu, który zdominował państwo królujące w całej Afryce Czarnej. Nowy ustrój wypracowano pokojowo tylko dlatego, że biała mniejszość i głęboko podzielona nienawiściami plemiennymi czarna większość uwierzyły mu, że tę grę warto podjąć.

Historia RPA zaczęła się kręcić wokół Mandeli od 1962 r., kiedy zamknięto go na dożywocie za dowodzenie zbrojnym skrzydłem Afrykańskiego Kongresu Narodowego. Ale świat o nim nie zapomniał. Jego nazwisko nie przestawało padać z trybuny ONZ, gdy debatowano o prawach człowieka i okładano reżim apartheidu kolejnymi sankcjami. Mijały dziesięciolecia, Mandela stawał się mitem, hasłem, które skupiało ludzi dobrej woli i różnobarwne siły polityczne. Na wolność wypuścił go prezydent Frederik Willem de Klerk w lutym 1990 r., gdy zaczął demontować apartheid, nie mogąc już poradzić sobie z oporem czarnej większości, słabnącą gospodarką i presją świata. Wtedy mit Mandeli musiał się zderzyć z rzeczywistością.

Już pierwszy uwieczniony na zdjęciu publiczny uścisk dłoni niedawnego więźnia i białego prezydenta pokazał, kto jest przywódcą. Reżysera nie było, ale to nie Mandela wyciągał rękę. On tylko niewymuszonym gestem władcy przyjął rękę wyciągniętą. To nie on miał plecy przygarbione i pochyloną głowę, choć wyższy od de Klerka i 18 lat starszy. To urzędujący prezydent RPA wyglądał jak petent. Wszak de Klerk to potomek chłopów holenderskich, a Rolihlala to dziedzic królewskiego szczepu Thembu, któremu nie było dane panować tylko dlatego, że jego lud został poddany władzy obcych.

Mandela mówił jak prezydent, chodził jak prezydent, jadł jak prezydent. Jeden z jego współpracowników zarzekał się, że gdy śpi, śpi jak prezydent. Zaraz okazało się, że myśli i działa jak prezydent.

To on od pierwszego dnia wolności wyznaczał kierunek przekształceń ustrojowych - tak by ocalić to co dobre, a zmienić to co złe.

Polityka 21.1999 (2194) z dnia 22.05.1999; Świat; s. 46
Reklama