Ksiądz Makulski przyznaje, że odkąd objął parafię w Licheniu w 1965 r., cały czas coś pchało go do budowania. Ale dla budowniczych takich jak on to były ciężkie czasy. Kiedy tylko coś zbudował, władza ludowa zaraz kazała mu to rozbierać i jeszcze srogo karała. W ciągu 25 lat otrzymał 24 kolegia, trzy razy siedział na ławie oskarżonych. W sumie dostał 7 lat więzienia, wszystko w zawieszeniu.
Mimo to budował dalej, pragnąc z małego Lichenia uczynić polskie Lourdes, ulokowane w środku Polski pośród falujących pszenicznych łanów. - Jak człowiek raz wpadnie w nałóg, to potem trudno się z niego wydobyć - przyznaje z pokorą.
Obcięli mi nawę główną
Realizowany projekt jest ósmym z kolei. Poprzednie siedem ksiądz kustosz odrzucił osobiście. I wcale nie dlatego, że były za małe. - Duże były, ale takie, wie pan, udziwnione, nowoczesne, niskie i krzywe jakieś, z koślawymi dachami, skośnymi oknami, ścianami wyglądającymi tak, jakby się miały zaraz przewrócić. A jeden z projektów okazał się zwykłą cerkwią.
Zdaniem księdza Makulskiego, budowanie kościołów-psich bud, niskich, pseudonowoczesnych namiotów, to grzech. W takim kościele człowiek czuje się źle, po paru minutach dusi się, ponieważ brakuje mu powietrza. Takie kościoły, powiada, buduje się nie po to, żeby człowiek w nich był, lecz żeby z nich szybko uciekał. One nie przygarniają go, lecz odpychają, zabierając potrzebny do myślenia tlen.
Kiedy odrzucił ostatni projekt, z pomocą przybyła do Lichenia pani Barbara Bielecka, architekt z Sopotu. Ksiądz na kartce papieru narysował jej - tak jak umiał - swoją wizję bazyliki: pięć naw, piękne transepty, centralny ołtarz widoczny z trzech stron, całość uniesiona, żeby szło się do niej ku górze. I dużo powietrza, dużo światła wpadającego przez przeszkloną kopułę.