Diagnoza była okrutna. Mówiono: polski system polityczny jest chory i to nieuleczalnie; klasa polityczna kompromituje się w kolejnych aferach i budowaniu mafijnych układów; rząd rządzić nie potrafi; rozsądna opozycja jest słaba, za to przybiera na sile prymitywny populizm i partyjniactwo; państwo, tak na szczeblu centralnym jak i samorządowym, toczy rak korupcji.
Diagnozy pisane pod wpływem emocji – a niewątpliwie sprawa Rywina wywołała wstrząs, zwłaszcza w elitach politycznych i intelektualnych – zawsze zawierają sporo przesady, tak więc i teraz opis patologii polskiej polityki został nadnaturalnie wykoślawiony. Stawał się on jeszcze bardziej karykaturalny w miarę prac sejmowej komisji śledczej do sprawy Rywina, która początkowo fascynowała, a potem nudziła, grzęznąc w jałowych popisach śledczych.
Już dziś wiadomo, że przełomu nie będzie,
co opinia publiczna z dużą intuicją wyczuwa, w zdecydowanej większości deklarując, że żadnego wyjaśnienia sprawy się nie spodziewa. Będą co najwyżej złamane jakieś indywidualne kariery i być może indywidualne kary dla urzędników niższego szczebla. Z odsłanianiem patologicznych mechanizmów, które nastąpić miało w wyniku prac komisji, też marnie. Bo cóż takiego pokazano? Patologiczny proces tworzenia prawa? Przykłady z lat minionych, gdzie w grę wchodziły o wiele większe pieniądze niż owe rywinowe 17,5 mln dol., można mnożyć. Do dziś pozostaje na przykład wielką tajemnicą, w jaki sposób warszawskie tory wyścigów konnych, o wartości większej niż łapówkowa propozycja dla Agory, ustawą przekazano nieistniejącej spółce? Prześledzenie walki hurtowników w handlu zbożem, którzy politycznymi, także sejmowymi, koneksjami zapewnili monopol kilku osobom i jednej partii, byłoby zapewne wielce fascynujące dla jakiejś nowej komisji śledczej.