Archiwum Polityki

Halny wieje!

Nie znoszę zimna, śniegu (za wyjątkiem nocy wigilijnej, kiedy powinien obowiązkowo zalegać w celach dekoracyjnych), góralskiej muzyki i chodzenia pod górę. Tyle tytułem wstępu, zanim zabiorę głos w narodowej dyskusji, czy ma Zakopane ubiegać się o organizację Zimowych Igrzysk Olimpijskich.

Otóż jestem przeciw. Całkowicie i integralnie przeciw. To znaczy na równi (jasne, że na równi - toż rzekło się już, że nie lubię pod górę) przeciw zwolennikom, jak i przeciwnikom dziwacznej tej inicjatywy. Najpierw o przeciwnikach.

Tatry są, jak wiadomo, przypadkowym wybrzuszeniem polodowcowym. Lodowiec nie był dla nas zbyt łaskaw i wypiął się tylko na jakieś 2500 metrów (a jeszcze Rysom jednego metra zabrakło). Co gorsza, liczy się to od poziomu morza, czyli trzeba pojechać do Sopotu, żeby rzecz docenić. Z bliska są Tatry takimi sobie pagórkami, które utrudniają ruch kołowy między Polską a Słowacją. Łazi po nich podobno parędziesiąt kozic, pięć niedźwiedzi, z którymi można się fotografować, pół świstaka i nieokreślona bliżej liczba tak zwanych górali.

Ten ostatni gatunek, aczkolwiek niesklasyfikowany przez Linneusza, jest rzeczywiście osobliwy. Oznacza się białymi kalesonami zdobnymi we wzorki zwane przez uczonych biologów parzenicami, mocno alkoholowym chuchem i kapelutkiem zdobnym w muszelki z Sopotu (bo stamtąd - przypominamy - widać, że Tatry są wyższe od Gór Świętokrzyskich) oraz w pióro ściśle chronionego ptaka, stanowiące nieomylny dowód zamiłowania populacji do rozrywek kłusowniczych.

Przedstawiciel gatunku góralskiego (góralis tatschanis) zajmuje się głównie wyłudzaniem pieniędzy od turystów zwanych w miejscowym żargonie ceprami i gadaniem, co mu ślina na język przyniesie, a co uchodzi wśród etnologów za perły folkloru.

Polityka 3.1999 (2176) z dnia 16.01.1999; Stomma; s. 82
Reklama