Archiwum Polityki

140 rocznica!

Wiosną 1969 (to już trzydzieści lat pracy twórczej - a gdzie te ordery!?) napisałem swój pierwszy prasowy artykuł. W "Więzi". Jakże wspaniały pracował tam wtedy zespół. Redaktorem naczelnym i mistrzem był Tadeusz Mazowiecki; obok niego protegujący młodych, zawsze uśmiechnięty i życzliwy Stefan Bakinowski; jeden z najdowcipniejszych ludzi w kraju (autor scenariusza najlepszej, obok "Rejsu", komedii w dziejach polskiego kina: "Giuseppe w Warszawie") - Jacek Wejroch; introwertyczny pisarz, który jednak znajdował czas na udzielanie gówniarzom warsztatowych porad - Jerzy Krzysztoń. A jeszcze Juliusz Eska, Wojciech Wieczorek... Cóż - było, minęło. Trochę oczy się pocą - jak mawiała Nel Rawlison. Dzisiejsza "Więź" ma już z tamtą bardzo niewiele wspólnego. Przestałem nawet kupować.

W tamtej, dawnej "Więzi" pisywałem pod pseudonimem Ropuch. Dlaczego Ropuch? - Rzecz prosta. Był to, i pozostał nim, jeden z moich ulubionych bohaterów literackich. Pan Ropuch był hałaśliwy, zawsze przesądny, zawsze na pograniczu kabotyństwa. Uwielbiał szybką jazdę samochodem, podczas której notorycznie nadużywał klaksonu i za nic miał mądre rady doświadczonego Borsuka. Pisał też wiersze:

"W ciągu wieków ludzkość cała
Niejednego zucha miała,
Lecz większego nie ma zucha
Ponad niego... nad Ropucha!"

Sam do siebie perorował: "Ho, ho! Jestem Ropuch! Piękny Ropuch! Powszechnie lubiany Ropuch! Znany szczęściarz Ropuch!" Ekscesy zawiodły go nawet do więzienia, z którego uciekł wkrótce w kobiecym przebraniu (Alain Scott zauważył słusznie, że scena ta jest subtelną parodią dziejów ucieczki Charlesa Louisa Bonapartego - późniejszego Napoleona III z twierdzy Ham). Jednocześnie jest jednak Ropuch stworzeniem gołębiego serca, kultywującym rozrzutnie i hojnie trudną sztukę przyjaźni, w gruncie rzeczy nieśmiałym, wątpiącym i krytycznym w stosunku do samego siebie.

Polityka 10.1999 (2183) z dnia 06.03.1999; Stomma; s. 90
Reklama