Archiwum Polityki

Lirycysta

Jeremi Przybora 1915–2004

To była epoka radia, czas czeskich odbiorników Tesla i niemieckich aparatów pochodzących z szabru, świecących magicznym zielonym okiem w mroku powojennych lat. Nagle odzywał się głos: „Tu teatr uniwersalny Eterek! Mamy zaszczyt przedstawić profesora Pęduszkę, wdowę Eufemię i chłopczyka Mundzia!”. Po tej zapowiedzi naprawdę pustoszały ulice, ze wszystkich okien (no, prawie wszystkich) dobiegały słowa szlagierów „Prysły zmysły”, „Przybądź! Czekam pełen drżeń”, „Śpij, staruszku, śpij! Smużko snów się wij”, a słuchacze długo jeszcze pamiętali aforystyczną prawdę: „Nieszczęśliwi muszą się lepiej odżywiać”. Teatrzyk Eterek, jakże inny od audycji rozrywkowych, w których smagano biczyskiem satyry, piętnowano i demaskowano, był wycieczką w krainę fantazji, pure nonsensu, groteski. Na wycieczkę zabierał chętnych Jeremi Przybora, nowe nazwisko na giełdzie autorskiej. Przedstawiający się skromnie jako „lirycysta”. I zarzekający się, że „termin literat wydawał mi się zbyt długim futerałem jak na rozmiar mego pióra”. Przyszłość pokazała, że po wielu jego kolegach – literatach, pisarzach – ślad zaginął. Natomiast autor kabaretowych skeczy wraca i będzie wracał refrenami piosenek, dowcipem dialogów, poetyckim obrazem:

Śmierć ptaka to jest
Koci skok
Śmierć ptaka to jest
Strzał i mrok
Śmierć ptaka to jest
Żal niewielki
Kres bez łez
Oczu dwie snu kropelki.

Skąd wziął się Przybora? Z radia. Spikerował w nim przed wojną, czytał wiadomości pod bombami padającymi z wrześniowego nieba, w dniach Powstania wrócił do zawodu. Czy coś zapowiadało, że odczytywanie cudzych zdań zastąpi układaniem własnych? Trzeba mocno wierzyć w literaturę, by oddzielić się od klęski II Rzeczypospolitej lekturą „Pana Tadeusza”, odnajdując w rymach utracony świat.

Polityka 11.2004 (2443) z dnia 13.03.2004; Społeczeństwo; s. 92
Reklama