Odpowiedzialni za rzeź 1,7 mln mieszkańców Kambodży przywódcy Czerwonych Khmerów pozostają ciągle na wolności. Są wśród nich: drugi w hierarchii partyjnej po Pol-Pocie Nuon-Chea, przywódca państwa khmerskiego Khieu-Samphan i jego minister spraw zagranicznych Ieng-Sary. Wszyscy dawno przekroczyli siedemdziesiątkę i coraz mniej jest szans na ich spotkanie z wymiarem sprawiedliwości, satysfakcjonujące opinię światową. Dlaczego? Wprawdzie rząd Kambodży i ONZ uzgodniły, że zbrodnie ludobójstwa Czerwonych Khmerów zostaną osądzone przez trybunał międzynarodowy, sfinansowany przez ONZ (50 mln dol.) i z udziałem jej prawników, ale proces ten musi wyprzedzić oskarżycielska uchwała kambodżańskiego zgromadzenia narodowego. To jednak nie może się zebrać od lipca ub.r. Jest też publiczną tajemnicą, że wielu Czerwonych Khmerów znalazło miejsce w obecnej armii, policji i ministerstwach, a od ponurej przeszłości nie jest wolny premier obecnego rządu ekskomunista Hun-Sen. Proces, uważa się też, nieuchronnie ujawni pomoc, którą Czerwoni Khmerzy otrzymywali od Chin, Tajlandii i USA w ich walce z Wietnamem, wspieranym przez ZSRR.