Archiwum Polityki

Kraj ani, ani

Jestem Luksemburczykiem i ciągle mnie pytają: Czy płacę podatki? Jakim językiem mówię? Co jem? Czy mój kraj to francuski departament, belgijska prowincja czy wypustka Niemiec?

Zadawane mi pytania, dalekie od ignorancji, wskazują na prawdziwy problem – Luksemburg, w czasie swoich zawiłych dziejów, nie potrafił, jak to się teraz mówi, sprzedać swojego markowego wizerunku, wypromować się. Pozostają więc stereotypy, różne „mówi się, że”. A przecież gdyby po II wojnie światowej historia obrała inną drogę, Luksemburg, to minipaństwo zamieszkane przez zaledwie 450 tys. dusz, stałby się stolicą europejskiej galaktyki, która od 1 maja 2004 r. będzie liczyć 450 mln mieszkańców. Bo, mówiąc dziś przede wszystkim o Brukseli i Strasburgu, zapomina się, że Luksemburg w chwili powstania Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali w latach 50. XX w. miał zostać stolicą Europy. Jedyną. Oszczędziłoby to dzisiaj ciągłych targów, nie mówiąc o kosztach, gdyż wszystkie instytucje – Parlament, Komisja Europejska itd. – byłyby zgrupowane w jednym miejscu.

Dlaczego Luksemburg był predestynowany do tego, by stać się stolicą Europy? W Wielkim Księstwie krąży żart, że kuchnia luksemburska łączy francuską jakość z niemiecką ilością. Są więc dwa sposoby definiowania Luksemburga. Pierwszy – jako granicę między Francją a Niemcami, albo – jeśli chce się być bardziej ambitnym – między światem łacińskim a żywiołem germańskim. Drugi – jako ani jedno, ani drugie: ani francuski, ani niemiecki, tylko miejsce spotkania dwóch wielkich prądów kulturalnych kontynentu – łacińskiego i germańskiego.

To swojej wyjątkowej sytuacji

bycia ani jednym, ani drugim

i położeniu na skrzyżowaniu kultur Wielkie Księstwo zawdzięcza swoje istnienie. Ani, ani oznacza, że Francuzi nie chcieli, by kraj wpadł w ręce niemieckie (jak w 1940 r.), zaś Niemcy patrzyli niechętnym okiem, kiedy należał do Francji (w czasach Ludwika XIV i Napoleona).

Polityka 17.2004 (2449) z dnia 24.04.2004; Świat; s. 50
Reklama