Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Łóżka ostatniej nadziei

Wrzawa, która wybuchła niedawno wokół sepsy, może mieć dobry skutek. Zwróciła uwagę na oddziały intensywnej terapii, które powinny sepsę leczyć.

Prof. Anna Dyaczyńska-Herman ze Śląskiej Akademii Medycznej wygłosiła przed laty opinię, która najlepiej oddaje przyczynę niskiej pozycji jej specjalności: – Jako anestezjolodzy zajmujemy się nieprzytomnym pacjentem, podczas gdy nasi koledzy z innych oddziałów szpitala mają kontakt z jego przytomną rodziną.

W świadomości wielu lekarzy anestezjolog jest po prostu częścią wyposażenia sali operacyjnej i po wybudzeniu pacjenta z narkozy jego rola się kończy. W rzeczywistości jednak głównym miejscem pracy anestezjologów są oddziały intensywnej terapii, na które powinni trafiać najciężej chorzy, bo tylko tu mają szansę – dzięki odpowiedniej aparaturze monitorującej i zastępującej pracę wszystkich narządów – przeżyć. Nowoczesne leczenie sepsy, która jest reakcją zapalną całego organizmu na zakażenie (a nie oddzielną chorobą zakaźną, jak przedstawiały ją niektóre media w doniesieniach z Gdańska i Szczecina, gdzie kilkoro dzieci zmarło z powodu powikłań zapalenia opon mózgowych), stało się dla anestezjologów szansą na podniesienie swojego prestiżu. Potwierdza to prof. Wojciech Gaszyński z Uniwersytetu Medycznego w Łodzi: – Dzięki Polskiej Grupie Roboczej do spraw Sepsy, powołanej przez Polskie Towarzystwo Anestezjologii i Intensywnej Terapii, chcemy zmienić oblicze naszej specjalności i podnieść jej rangę.

Szef grupy prof. Andrzej Kübler z Wrocławia podkreśla jednak, że choć anestezjolodzy nauczyli się już leczyć sepsę, wciąż wielu lekarzy innych dziedzin nie wie, jak na nią reagować. Świadczy o tym analiza wyników jedynego w naszym kraju rejestru zachorowań na posocznicę (to rodzima i niezbyt precyzyjna nazwa sepsy, której pochodzenie wywodzi się od posoki, czyli zatrutej krwi). Rejestr istnieje od wiosny 2003 r.

Polityka 19.2004 (2451) z dnia 08.05.2004; Społeczeństwo; s. 86
Reklama