Zmarła 24 kwietnia w Nowym Jorku „królowa kremów” powinna zostać bohaterką feministek, ale przeszkadzały w tym jej raczej tradycyjne poglądy. Mówiła paniom: „Za pomocą perfum możecie uzyskać od mężczyzn wszystko”, i przekonywała je, że muszą być piękne. To jej przypisywano powiedzenie: „Nie ma brzydkich kobiet, są tylko zaniedbane lub niewierzące w swoją atrakcyjność” – dziś towarzyski banał, kiedyś brzmiący odkrywczo. Piękno – mawiała – to kwestia życiowej postawy. I staromodnie ukrywała do końca swój wiek, chociaż wiadomo, że w chwili śmierci miała – najprawdopodobniej – 97 lat.
Kosmetyczne imperium warte około 10 mld dol. i sprzedające produkty w ponad 130 krajach zbudowała dzięki śmiałym innowacjom marketingowym. Najbardziej znana to „prezent z zakupem” – dołączanie darmowego towaru do już nabytego, za odpowiednią oczywiście cenę. Pomysł, uważany początkowo za absurdalny, jest dziś chwytem powszechnie stosowanym w biznesie. W epoce, gdy kobiety używały tylko czerwonych szminek do ust, wprowadziła na rynek cały wachlarz kolorów. Podobnie było z cieniami do oczu, gdzie odeszła od tradycyjnego różu, lansując fiolety i turkusy. Jako pierwsza w branży zaczęła też w latach 40. sprzedawać kosmetyki w salonach piękności i domach towarowych, z pominięciem wykorzystywanych dotąd w tym celu aptek i sklepów chemicznych.
Imię Estée (z akcentem na drugą sylabę), będące z francuska brzmiącym przekształceniem drugiego imienia Esther (pierwsze to Josefine), miało sugerować jej zachodnioeuropejskie korzenie. Mówiła, że w jej żyłach płynie krew arystokratów z Włoch i Francji, ale w istocie pochodziła z Europy Środkowo-Wschodniej.