Archiwum Polityki

Troja

++

Homer był świetnym scenarzystą. Mówi się nawet, że to właśnie jemu kino zawdzięcza dwa najczęściej eksploatowane schematy fabularne: jedni atakują, drudzy się bronią („Iliada”) oraz bohater podróżuje i ma po drodze liczne przygody („Odeseja”). W „Iliadzie” mamy jeszcze klasyczny wątek romansowy – ona jedna, ich dwóch, czyli najsławniejszy trójkąt wszech czasów: piękna Helena, jej mąż Menelaos oraz Parys kochanek. Z czego wcale nie wynika, że reżyser „Troi” Wolfgang Petersen miał ułatwione zadanie. Wręcz przeciwnie, próba ekranizacji najsławniejszej epopei starożytnej Grecji to czyn wręcz heroiczny, którego skutków nie dało się przewidzieć. Moim zdaniem, reżyser wrócił z tej ryzykownej wyprawy w przeszłość z tarczą. Stworzył widowisko monumentalne (koszt produkcji 200 mln dol.), zachwycające scenami zbiorowymi, a jednocześnie nieepatujące nadmiernie efektami komputerowymi, do czego mają dzisiaj skłonność twórcy wysokobudżetowych filmów. Wyprawa na Troję, z okrętami aż po horyzont, robi duże wrażenie, podobnie jak bitwy pod murami miasta, ale w istocie ciekawsze są sceny kameralne. Udało się Petersenowi coś, co w gruncie rzeczy było najtrudniejsze, mianowicie uczłowieczyć głównych bohaterów tak, aby motywy ich czynów były zrozumiałe dla współczesnych. Kierują się potrzebą władzy (Agamemnon), chęcią zdobycia sławy (Achilles), wreszcie idą za głosem serca, wybierając miłość (Parys). Na pierwszym planie są dwaj antagoniści: Achilles, który przyłącza się do Agamemnona wyprawiającego się na Troję, lecz prowadzi swoją własną wojnę, oraz Hektor, obrońca Troi, który przypomina typowego bohatera amerykańskich filmów patriotycznych, służy ojczyźnie i troszczy się o rodzinę.

Polityka 21.2004 (2453) z dnia 22.05.2004; Kultura; s. 66
Reklama