Kiedy dowiadujemy się o czymś z drugiej, trzeciej, czwartej ręki – zawsze wygląda to inaczej, niż było naprawdę. „Gwardia ginie, lecz się nie poddaje” – miał powiedzieć pod Waterloo generał Cambronne. Ale my wiemy, że wyraził się zwięźlej, po żołniersku. – „Merde! ” – wychrypiał, nie dbając o szlachetność frazy. Podobnie z Cezarem. Nigdy nie wierzyłem, że dźgnięty sztyletem zdobył się na oskarżenie: „I ty, Brutusie, przeciwko mnie? ”. Bardziej odpowiada mi wersja humorysty Lipowitza. Cezar jęknął – „Oj! ”.
Na szczęście dziś nie są możliwe takie przekłamania. Zainteresowani mówią do sitek i kamer, zostaje ślad na taśmie i w gazetach. „Im więcej dziś obrywam, tym więcej jutro będę miał pomników. To nie zarozumialstwo. To pewność” – oznajmił w „Życiu Warszawy” Lech Wałęsa. No i co? Nim minął tydzień, doczekał się lotniska nazwanego Walesa. (Wkrótce to się zmieni, przybędzie kreseczka przy „l” i ogonek przy „e”) . Sala odlotów gwarantuje Lechowi W. pełny odlot. Teraz nikt już nie powtórzy za Lemem, że w roli obalacza mógł wystąpić ktoś inny. Wtedy także stałoby się to, co się stało, bo takie są prawa procesu historycznego. A że padło na Wałęsę? Jest to, kto wie, czy nie ostatni triumf marksizmu: na czele ruchu społecznego musiał stanąć proletariusz, przedstawiciel klasy robotniczej o chłopskich korzeniach, krew z krwi i kość z kości, nie jakiś zabazgrany inteligent. Tyle lat wbijania do głów tezy o przyrodzonej mądrości hegemona sprawiło, że na podium obowiązkowo znalazł się właśnie on. Jedynie wówczas można było pisać o autentyczności protestu, nieograniczającego się do żądań płacowych.