Kiedy pół wieku temu medycyna odwracała się od pijawek, nikt nie przewidywał, że dla robaków znajdzie się jeszcze kiedyś miejsce w aptekach. Dziś wygląda na to, że robakopochodne leki, a nawet żywe bezkręgowce będą wkrótce leczyć chorych na astmę, reumatyzm, stwardnienie rozsiane oraz inne dolegliwości spowodowane zaburzeniami układu odpornościowego. Cztery lata temu naukowcy z amerykańskiego University of Iowa udowodnili, że łykanie żywych jaj włosogłówki – niespełna pięciocentymetrowego pasożyta układu pokarmowego – przynosi ulgę osobom cierpiącym na chorobę Crohna-Leśniowskiego – ciężkie i nieuleczalne zapalenie jelit, powodujące wyniszczające biegunki. Dwa lata później „The Lancet”, prestiżowy brytyjski tygodnik medyczny, doniósł, że ludzie zarażeni innym robakiem – tęgoryjcem – zapadają na astmę dwukrotnie rzadziej niż pozostali. Od tego czasu lista chorób, o których wiadomo, że mogą być leczone za pomocą żywych robaków lub leków robakopochodnych, znacznie się wydłużyła. Przed kilkoma miesiącami znalazła się na niej nawet miażdżyca.
Leczniczych właściwości robaków z gromady obleńców jeszcze nie wyjaśniono. Jedna z teorii mówi, że pasożyty te wydzielają substancje osłabiające siły źle działającego układu odpornościowego. Inna zaś hipoteza zakłada, że obleńce obecne w organizmie człowieka skupiają na sobie niemal cały jego odpornościowy arsenał i powodują takie jego wyczerpanie, że już nie jest w stanie atakować własnych tkanek. Niezależnie od tego, która z teorii jest prawdziwa – a może obie są słuszne? – wiadomo, że robaki osłabiają źle ukierunkowane siły obronne organizmu. „Robaki pasożytnicze żyły w naszych jelitach przez ponad trzy miliony lat. Nagłe odrobaczenie gatunku ludzkiego, jakie miało miejsce wraz ze wzrostem poziomu higieny w pierwszej połowie XX w.