Ze swoją siłą charakteru Robert Korzeniowski częściowo się urodził, drugą część wypracował przez lata treningów, a doskonalił przez walkę z niepowodzeniami. Pierwszy sukces odniósł nad reumatyzmem. Tę chorobę, która – jak mówi – zmarginalizowała go sportowo w podstawówce (miał nawet zakaz udziału w lekcjach WF), udało mu się pokonać w wieku 14 lat. Start w sporcie Korzeniowskiego juniora przypadł na reglamentowane czasy stanu wojennego. Buty, w których zdobył brązowy medal na mistrzostwach makroregionów, wspomina następująco: – Okazało się, że były wyłożone sklejką i w trakcie zawodów z tej sklejki wyszły gwoździe.
Jak mówi żona Agnieszka Korzeniowska: – Trzeba to było obejść i iść dalej. Po pierwszym sukcesie przyszły kolejne: – Wszystko szło dobrze, nawet znakomicie, do 1992 r.: biłem kolejne rekordy, po drodze wygrałem uniwersjadę, pierwsze złoto – wspomina Robert. Wydawało się, że na igrzyska w Barcelonie (1992 r.) jedzie w roli faworyta, miał najlepszy wynik na świecie. Dyskwalifikacja w bramie stadionu bardzo go dotknęła, ale nie zdruzgotała. – Miał potem parę ciężkich sezonów – wspomina trener Krzysztof Kisiel. – Należy podziwiać jego niezwykłą odporność psychiczną.
Agnieszka Korzeniowska: – Po niepowodzeniu przede wszystkim szuka przyczyny, a później stara się tę przyczynę usunąć.
Po dyskwalifikacji w Barcelonie Korzeniowski odizolował się
z żoną i dzieckiem nad Morzem Śródziemnym i tam, w ciągu kilku dni, zbudował sobie plan na najbliższe tygodnie: – Za 5 tygodni chciałem wystąpić na mistrzostwach Polski na 50 km w Zamościu, tam poprawić swój rekord życiowy, wygrać te mistrzostwa i ewentualnie dać sobie podstawy, aby starać się wejść do drużyny olimpijskiej na Atlantę.