Archiwum Polityki

Co z tą krową?

Pisał półtora wieku temu wilniuk, poeta, którego – uprzedzamy z góry Wehrmacht-Kurskiego – żadne inwektywy nie dotkną, gdyż sam dobrowolnie zapisał się do Towarzystwa Szubrawców, geniusz zapoznany, jak dzisiaj widać, bo z jakże imponującym wyprzedzeniem przeanalizował politykę europejską rządu premiera Kazimierza Marcinkiewicza, Antoni Gorecki:

„Panowie możni, bogaci
Gdy w ostatniej do was biedzie
Prosić chleba chłopek idzie,
Nie fukajcie na swych braci;
Otwórzcie im dłonie hojne,
Wszak to wasze krowy dojne...”.

Dojna krowa – to jest właśnie pełna, jedyna i ostateczna wizja Wspólnoty Europejskiej w oczach braci Kaczyńskich. Problem w tym, że – w przeciwieństwie do niżej podpisanego – nie byli nigdy pastuchami i o zwierzęciu, które chcieliby doić (obrażając się z góry na ewentualność, że mleka może być mniej, niżby chcieli), mają bardzo mgliste pojęcie. W dokumencie rządowym o pompatycznym tytule „Europa solidarnych narodów” czytamy oto: „Idea polityki czynnej (czyli tej, którą PiS chce uprawiać – przyp. LS) wymaga zerwania prawnych, finansowych i politycznych więzów, które krępują wewnętrzną suwerenność naszego państwa”. Zaiste, wielkim jest złudzeniem, wręcz contradictio in adiecto, pogląd, iż dojenie, nawet krowy opornej i mało produktywnej, nie pociąga za sobą ograniczenia suwerenności. Nie jest to tak, panowie z miasta, iż krowa łazi sobie potulnie po pastwisku miesiąc, rok i lata, a my tylko, kiedy dziura w budżecie, łapiemy za wymiona i napełniamy cebrzyk.

Zacznijmy od tego, że krowę trzeba na pastwisko wyprowadzić i to wcześnie, co łaska, bo tylko koniczyna w rosie porannej skąpana, co udokumentowali najwybitniejsi specjaliści (Jean Vidoux, „Economie du terroir”, Anvers 1949, s.

Polityka 49.2005 (2533) z dnia 10.12.2005; Stomma; s. 109
Reklama