Człowiek stając na drodze rozpędzonych mas śniegu – sunących z szybkością nawet 200 km/godz. – praktycznie nie ma żadnych szans (uciekając przed lawiną trzeba biec w bok, nigdy w dół). Raptem jedna ofiara na trzy może przetrwać spotkanie z żywiołem. Co rok z tego powodu ginie na świecie blisko 200 osób.
„Wirujący zwał śniegu sunie w dolinę z potężnym łoskotem. Zgarnia wszystko. Ucisk w plecach, w gardle, wyłamuje stawy. Lawina bawi się człowiekiem jak fala pustą skorupą muszli. Usta pełne śniegu. Jeszcze widzę. Nie, to był tylko moment nadziei! Znów potężne zwały śniegu walą się na mnie z góry, zapada ciemność”. Tadeusz Wojtera, speleolog i taternik, który swoje przeżycia z górskich wspinaczek opisał w książce „Dotyk szorstkiej skały” (skąd pochodzi powyższy cytat), uszedł z życiem, bo uratowała go mała gałązka kosodrzewiny, którą zobaczył kątem oka i kurczowo złapał w ostatniej chwili, gdy koziołkował w dół na łeb, na szyję. Inni nie mieli tyle szczęścia.
Spacer po polu minowym
Oto bilans ostatniego półrocza: wrzesień 2002 r. – część lodowca Kolka oderwała się od szczytu na Kaukazie grzebiąc kilkadziesiąt ofiar; początek stycznia 2003 r. – spod lawiny w Japonii wydobyto setkę ludzi (na szczęście przeżyli); połowa stycznia 2003 r. – w Kolumbii Brytyjskiej w Kanadzie zginęło w lawinie dziewięciu narciarzy. I wreszcie tragedie nam najbliższe: 26 stycznia – w Wielkim Kotle Małego Stawu w Karkonoszach lawina zabiła polskiego goprowca; 28 stycznia – zeszła na licealistów z Tych podczas wspinaczki na Rysy (był II stopień zagrożenia lawinowego).
– Nie mieli szans – ocenia Andrzej Skłodowski, ratownik TOPR z 36-letnim stażem. – Długość spadu lawiny wynosiła 650–750 m, miała 200 m szerokości.