Archiwum Polityki

Życie salonkowe

W biznesie liczy się ten, kto lata z władzą. Pozycję przedsiębiorcy można oceniać po wielkości obrotów kontrolowanych przez niego firm, ale najbardziej czułym barometrem jest obecność na pokładzie samolotu prezydenta lub premiera. Największe zaś szczęście podczas lotu to zaproszenie do salonki.

Jeszcze jesteś szefem wielkiego koncernu, ale jeśli nagle nie ma cię na liście pasażerów, to znaczy, że wyrok już zapadł. Egzekucja jest tylko kwestią czasu. Twojego następcy publika jeszcze nie zna, ale wtajemniczeni wiedzą – to jeden z tych, których premier podczas ostatniego lotu zaprosił na drinka do salonki. Typowany niby się dziwi, ale mimochodem wtrąca, że może się spóźnić na spotkanie, bo będzie z Wieśkiem na lunchu. Oczywiście, z tym Wieśkiem. Subtelny urok public relations.

Lot samolotem rządowym Tu-154 przypomina horror w telewizji – boisz się, ale oglądasz. – Najpierw modliłem się, żeby mnie zabrali, teraz modlę się, żeby dolecieć – opowiada biznesmen, dziś członek nieformalnego klubu najczęściej latających. – Niby wiem, że gruchot jest podrasowany i silniki już nie radzieckie, ale do końca nie dowierzam.

O komforcie też trudno mówić, LOT-em z pewnością wygodniej. Nie mówiąc o tym, że rejsowym do USA leci się bezpośrednio, a rządowy ma międzylądowanie, bo musi po drodze zatankować. – W środku ciasnota gorsza niż w samolocie rejsowym – zapewnia Zbigniew Wróbel, szef Pepsico Polska. – Kolega, nie powiem z jakiej firmy, bo nie wiem jak to rozliczył, zmienił trochę wyposażenie w salonce prezydenta, ale niewiele pomogło. Nadal jest siermiężnie. Szczególny dyskomfort musi odczuwać Jan Litwiński, szef LOT-u, który już dawno pozbył się starych Tupolewów. Kiedy jednak władza, lecąc do Salzburga, zaproponuje wspólny lot, nie ma takiego, który nie oddałby wykupionego biletu na Boeinga i nie przesiadł się do Tupolewa. Często członkowie delegacji do Davos łączą pożyteczne z przyjemnym i zostają kilka dni na nartach. Jak prezydent. W samolocie robi się wtedy rodzinnie, gdy na przykład szef giełdy zabiera ze sobą syna, a inny kilkumiesięczną córeczkę.

Polityka 5.2002 (2335) z dnia 02.02.2002; Kraj; s. 30
Reklama