Archiwum Polityki

„Bieg przez dolara”

Nie polemizując z autorem tekstu Markiem Jóźwikiem (POLITYKA 32) lub polemizując umiarkowanie uważam, że lekka atletyka właśnie znalazła swoją niszę w świecie show-businessu. Jeśli sport stał się – nie za przyczyną Bubki, Mosesa czy kilku innych Johnsonów – dobrym interesem, to muszą nim kierować normalne prawa popytu i podaży. Sportowcy próbują jedynie na „lekkoatletycznym rynku pracy” znaleźć optymalne miejsce na miarę swoich ambicji, możliwości i priorytetów. Czy jest coś, co bardziej zmobilizuje zawodnika do walki o wynik na mistrzostwach świata niż świadomość, że ten wynik właśnie decydował będzie, za jakie pieniądze przyjdzie mu biegać przez cały rok? Że biało-czerwona, hymn, orzeł na piersi? Też, ale...

Można zastanowić się, czy sport poszedł właściwą drogą, ale jeśli stał się tym, czym jest, to nie wzdychajmy za czasami, kiedy był „naturalnie piękny”. Czyżby był takim? Pamiętam doskonale obóz sportowy zapaśników Pafawagu, spędzony wspólnie z innym klubem, inną dyscypliną sportową: – Nie wie pan kto to jest, dziwi się kolega trener, kiedy wskazałem wzrokiem na młodego jeszcze, lecz częściowo sparaliżowanego mężczyznę. To jest X, wicemistrz olimpijski z Y. Wie pan, chcemy mu pomóc... X zdobył niejeden medal dla biało-czerwonych. Lekka atletyka, narciarstwo, hokej (o piłce nożnej i tenisie nie wspominam) znalazły swoje nisze. Ba, nawet tenis stołowy, dwadzieścia lat temu ubogi krewny potentatów, pałętający się po strychach i piwnicach, potrafił znaleźć własną formę bytu i czołówka żyje z ping-ponga całkiem dostatnio.

Niestety, nie udało się to jak do tej pory zapasom. Od dziesięcioleci „udoskonalana” jest sama walka, natomiast brak interesującej formy zawodów, jej medialnego obrazu.

Polityka 35.2001 (2313) z dnia 01.09.2001; Listy; s. 72
Reklama