Przypomnijmy. Według uchwalonej ustawy najemcy lokali komunalnych, państwowych i zakładowych z mocy prawa przejęliby je na własność. Podobnie ma być z mieszkaniami spółdzielczymi, gruntami rolnymi i działkami użytkowanymi na podstawie – zawartej co najmniej przed 10 laty – umowy wieczystej. Członkom spółdzielni, na których ciążą zobowiązania kredytowe sprzed 1992 r., umorzono by połowę należności. Pozostali otrzymaliby bony uwłaszczeniowe. Natomiast ci, którzy już skorzystali z jakiejś formy prywatyzacji, byliby z dobrodziejstw ustawy wyłączeni. Prawo do udziału w „przysporzeniu majątkowym” ustalano by na podstawie Rejestru Uczestników Uwłaszczenia, gdzie w ciągu kilku miesięcy powinny znaleźć się zapisy, kto i co już dostał i co komu jeszcze przysługuje.
Do niedawna wydawało się, że hasło powszechnego uwłaszczenia, zapisane w programie Akcji Wyborczej Solidarność, nie przedrze się przez parlament. Koalicyjna Unia Wolności uważała ten pomysł za szkodliwą utopię, a zdanie to podzielał nie tylko opozycyjny SLD, ale także spora grupa posłów AWS. Przeciwko kolejnym wersjom ustaw uwłaszczeniowych wypowiadał się rząd Jerzego Buzka. Zdeklarowanymi obrońcami projektu była nieliczna, 21-osobowa grupa zbuntowanych parlamentarzystów AWS (tzw. oczko) pod przewodnictwem Adama Bieli i Tomasza Wójcika. Jak to się stało, że nagle mniejszość zyskała większość?
Powszechne uwłaszczenie powstało jako program wyborczy i w takiej formie teraz wraca. Spora grupa polityków AWS uważa, że to dzięki tej obietnicy wygrali wybory w 1997 r., a patent, który okazał się już raz skuteczny, może zadziałać ponownie. Winę za to, że przez prawie trzy lata projekt nie mógł się wydostać z teczki posła Bieli, łatwo dziś zrzucić na Unię Wolności, zaś moment jest wręcz wymarzony, aby pomysł odkurzyć.