Archiwum Polityki

Palimpsest

Problem recenzenta z filmem Konrada Niewolskiego „Palimpsest” jest taki, że o fabule może w zasadzie napisać jedynie to, że cała historia zaczyna się od morderstwa, którego sprawcy będzie poszukiwał pewien inspektor policyjny. Zabity był jego przyjacielem. Jest jeszcze tajemnicza kobieta, która pojawia się w życiu inspektora i znika. Każde dodatkowe zdanie popsułoby widzowi przyjemność oglądania filmu. Można jeszcze przypomnieć, że palimpsest to starożytny rękopis na pergaminie, z którego starto pewne fragmenty i zapisano na nowo puste miejsca. Jest też drugie znaczenie, którego nie znałem – w slangu palimpsest to amnezja alkoholowa. Znajomość obydwu znaczeń będzie przydatna, kiedy po wyjściu z kina zaczniemy się zastanawiać, co właściwie zobaczyliśmy na ekranie. Autorzy wyszli ze słusznego zapewne założenia, iż na inteligencji widza można polegać. Niemniej do scenariusza można by mieć pewne zastrzeżenia: moim zdaniem powinny jednak być dwie, trzy sceny mówiące coś konkretnego o bohaterze: skąd się wziął, co naprawdę przeżył, dlaczego trauma była tak silna? Ale skoro scenariusz był poprawiany wielekroć, to zapewne realizatorzy zrobili dokładnie to, co chcieli zrobić. Ich prawo. Nie zachwycając się nazbyt warstwą fabularną, trudno nie zauważyć, że film jest świetnie zrobiony i to dosłownie w każdym szczególe. Zacznę od rzeczy może nie najważniejszej, przynajmniej dla polskich filmowców, czyli od dźwięku – otóż mamy tu najwybitniejsze osiągnięcie techniczne w dziejach polskiego kina! Niech inni się uczą. Zachwycają zdjęcia Arkadiusza Tomiaka, doskonale współtworzące klimat tego mrocznego thrillera. (Reżyser zdradza, jaką radę dał operatorowi: „Arek, musimy zrobić film ze zdjęciami jak Caravaggio”).

Polityka 32.2006 (2566) z dnia 12.08.2006; Kultura; s. 54
Reklama