Kiedy narciarz jedzie po trasie, czerpie wielką przyjemność z tego, że jest ona przygotowana, ładnie uczesana przez ratrak. Są jednak tacy, którym to wszystko nie na rękę – poszukiwacze miejsc, po których nikt jeszcze nie zjechał. Uprawiają freeskiing (narciarstwo dowolne), spotkać ich można w snowparkach, gdzie wykonują różnego rodzaju ewolucje na skoczniach i poręczach.
Freeskiing to także jazda po nieprzygotowanych, często trudno dostępnych stokach, skoki ze skał, jazda w głębokim śniegu. W takiej jeździe terenowej (freeride) liczy się zarówno trudność pokonanej trasy, jak i sama przyjemność czerpana z obcowania z górami. Ludzie uprawiający ten sport potrafią poświęcić wiele w poszukiwaniu idealnej linii, czyli swojego wymarzonego przejazdu. Do uprawiania freeride’u wykorzystuje się helikoptery, skutery śnieżne i wszelkie inne urządzenia, które pomagają wydostać się z zatłoczonego kurortu i pozwalają na ucieczkę w naturę.
Freeskiing z równym powodzeniem można jednak uprawiać w miejscach najmniej kojarzących się z narciarstwem, o każdej porze dnia i roku. Może się zdarzyć, że w środku miasta lub w parku natkniemy się na grupę młodych ludzi, którzy na sprowadzonym z lodowiska śniegu i wspólnie przygotowanej przeszkodzie będą wykonywali różne ewolucje. (Taflę sztucznych lodowisk wygładza się zeskrobując wierzchnią warstwę, w wyniku czego powstaje swoisty śnieg, który można przewieźć na lawecie i zbudować z tego najazd i zeskok z przeszkody).
Nic, oczywiście, nie zastąpi podróży w poszukiwaniu śniegu i prawdziwych gór.
Kiedy u nas jest 25 stopni Celsjusza, w Nowej Zelandii albo Chile akurat jest zima i tam trenują najwięksi tego sportu.