Archiwum Polityki

Godzina wychowawcza

Pokazywali w telewizji: ziemię przykrytą śniegiem szarym jak płachty gazet – gazety też o tym pisały. Niewielki kopczyk. Wetknięte kawałki tektury z wypisanymi imionami – Misiek, Azor, Burek, Kicia. Palące się lampki. Tyle zostało po psach i kotach. Wrzucanych do wykopanego zawczasu dołu. Ale najpierw właściciele zwierząt doprowadzili je i donieśli. Wiedząc, że czeka na nie śmierć. Na weterynarzu nie robiły wrażenia sceny pożegnań. Spełniał obowiązek: strzegł mieszkańców Siernik przed zarazą. Nie przesadzajmy zresztą. Puste budy znajdą nowych lokatorów nim łańcuch obrośnie rdzą. Parapet okna znowu stanie się miejscem dla kota szarpiącego pazurami firankę. Wszystko wróci do normy.

Media relacjonowały wydarzenie z wielkopolskiej osady. Niewiele można dodać do tych doniesień. Kończących się prokuraturą i NIK-iem. Mnie interesuje mechanizm, fragment wiecznego planu, powtarzalność zachowań. A więc można, całkiem to proste – przestraszyć ludzi karami i groźbami, wymusić działanie wbrew sobie, wracające później w chwilach nocnego czuwania. A więc można nakłonić do wydania braci mniejszych. Nieświadomych swego losu: to tylko spacer. Potem znów będzie miseczka z mlekiem, kość do ogryzienia, ciepło wygrzanej słomy. A więc można znaleźć usprawiedliwienie, że to konieczność, siła wyższa, rozkaz, od którego nie ma odwołania. A gdy stało się już to, co miało się stać, wystarczy postawić lampkę, zapalić świeczkę i wrócić do codziennej krzątaniny. Początkowo myślałem, że zagładzie uległy wszystkie co do jednego zwierzątka. Dowiaduję się z „Wyborczej”, że sześć psów przeżyło. Narażając weterynarza na stratę finansową – stu osiemdziesięciu złotych. Skazane na eksterminację psy przechowali dorośli.

Polityka 7.2001 (2285) z dnia 17.02.2001; Groński; s. 93
Reklama