Archiwum Polityki

Zdrowe, bo rynkowe?

Prof. Tadeusz Tyszka, prezes Centrum im. Adama Smitha, zarzucił mi (POLITYKA 16), że zgoła nie wiem, co mówię, gdy postulowałem, iż pewien „nielogiczny” wynik ankietowego badania powinien być ważnym znakiem dla polityków. Wedle tego badania znaczny odsetek pytanych uznał, że najlepszy byłby taki porządek społeczny, w którym większość społeczeństwa jest „na górze”, a tylko mało ludzi „na dole”.

Mówiłem, że takie oczekiwania może są nierealistyczne, ale stanowić powinny ważną wskazówkę dla polityków. Owo „może” przydane do nierealistycznych oczekiwań wywołało reakcję profesora prezesa, jako żywo przypominającą również profesorskie zarzuty z lat osiemdziesiątych. W obu wypadkach profesorowie wiedzieli w sposób nie podlegający dyskusji, bo uzasadniony logiką, wówczas – że demokracja jest niemożliwa, teraz – że niemożliwy jest świat, w którym większość ludzi czuje, że jest „na górze” społecznej drabiny. Czyli, jak to skomentował profesor Tyszka, świat, w którym każdy ma po Mercedesie.

To prawda, że trudno sobie wyobrazić dziś taką Polskę, w której większość ludzi zajmuje wysokie pozycje na społecznej drabinie, a zwłaszcza – że żyje w dobrobycie, w ogóle tak urządzony świat społeczny trudno sobie wyobrazić. Pomimo to daleki jestem od profesorskiej dezynwoltury wobec ludzkich opinii i – zwłaszcza – ludzkich pragnień.

Ankietowani za dobry ład społeczny uznają nie tylko taki, w którym nie ma zbyt wielkich różnic między ludźmi, ale nade wszystko taki, w którym większość może się wzbogacić i zająć „dobre miejsce” na społecznej drabinie. Wiążą się z tym jakieś postulaty wobec państwa, na przykład takie, że powinno zapewnić choćby minimalne warunki równości szans. Nie mówiąc już o tym, że w tych nierealistycznych odpowiedziach może przejawiać się spojrzenie mieszkańców Polski prowincjonalnej na społeczeństwa zachodnie i z tej perspektywy może się wydawać, iż „tam” większość znajduje się „na górze”, odpowiedzi nie są więc „nierealistyczne”.

Którakolwiek z tych interpretacji wydaje mi się mieć znaczenie dla polskich polityków, zwłaszcza reformatorów, bo przecież tzw.

Polityka 24.2000 (2249) z dnia 10.06.2000; Polemika; s. 76
Reklama