Podupadający obiekt służewiecki znów zaczął budzić emocje przed dwoma laty, gdy rozporządzająca nim w imieniu Skarbu Państwa Agencja Własności Rolnej rozważała pomysł restrukturyzacji Państwowych Torów Wyścigów Konnych. Miała nimi zarządzać spółka z równorzędnymi udziałowcami, wyłonionymi w publicznym przetargu. Przetarg wygrały firmy Pol Kaufring (własność największego hodowcy koni Janusza Romanowskiego) i Hipoprogress (polsko-włoska firma zarządzana przez Ryszarda Varisellę) oraz dziesięć państwowych stadnin. Każdej z grup miała przypaść jedna trzecia udziałów.
Nowi zarządcy obiecali zainwestować w rozwój torów spore pieniądze, przedsięwzięcie jednak upadło, ponieważ zwietrzono gigantyczną aferę. Czujnością wykazał się prezes torów oraz grupa posłów, którzy wykryli, że najprawdopodobniej nie chodzi o to, aby na Służewcu ścigały się konie, lecz o to, żeby w obce ręce trafiło 136 ha atrakcyjnego gruntu o wartości, jak zapewniano, kilkuset milionów dolarów.
Wprawdzie teren wyścigów, jako zabytek, jest pod ochroną konserwatora, ale nie obejmuje ona około 20 ha. Jedna rzecz nie wydaje się budzić wątpliwości – otóż bez żadnej szkody dla torów wyścigowych można z owych 20 ha wykroić 7–8 ha, na których mogłyby rzeczywiście powstać luksusowe hotele i apartamentowce. Ten łakomy kąsek wart jest wprawdzie nie setki, ale dziesiątki milionów dolarów, ale nadal sumę z pewnością wartą zachodu.
Jazda polska
Do restrukturyzacji własnościowej Służewca nie doszło z powodu bardzo silnych i wysokich nacisków politycznych. Gdyby ich powodem była szczera troska o interes Skarbu Państwa, można by im tylko przyklasnąć. Zdziwienie jednak budzi fakt, że nikt z polityków nie zaproponował, żeby wyłączyć te kilka hektarów i ogłosić na tory służewieckie uczciwy publiczny przetarg, pieniędzmi zaś zasilić budżet państwa.