Nie jestem historykiem, wobec czego ciekawię się historią i odkrywam w niej różne mądrości, które zawodowi historycy znają zapewne od dziecka. (Przypuszczam, że historykiem zostaje się jeszcze w szkole średniej). Jedną z takich mądrości, której bez przerwy się dziwię, jest stwierdzenie nieustającej zmienności świata. To, co widzimy dookoła, wydaje się zawsze trwałe. Świat zastany jest jedynym ze światów, który możemy sobie wyobrazić. Myśl, że mogłoby być inaczej, jest równie obca i nienaturalna jak myśl, że kiedyś inaczej już było. Zawodowi historycy twierdzą, że gdybanie jest niezawodowe, bo historia toczy się tak jak musi (to wedle niektórych) albo jak chce (twierdzą pozostali). W każdym razie zawsze jest tak jak jest, a nie tak jakby być mogło. Rozważania o tym, że kiedyś było inaczej, uruchamiają wyobraźnię i siłą ekstrapolacji pomagają sobie wyobrazić, że kiedyś też może być inaczej niż dzisiaj.
Cały ten wstęp prowadzi do refleksji o zamożności. Każde społeczeństwo przykłada do siebie miarę materialnego rozwoju i porównuje się z sąsiadem, zazdroszcząc mu, jeśli to on żyje bogaciej lub patrząc nań z góry, jeśli żyje w biedzie. Z punktu widzenia różnych wyższych wartości nie zawsze najzamożniejszy naprawdę żyje najlepiej, ale przywykliśmy do tej zbitki, chyba rodem z naszego stulecia. Najzamożniejsi są zarazem i najbardziej wolni, i najmniej skorumpowani, czyli że dostatek idzie w parze ze wszystkim, co w życiu społecznym upragnione (a to, czy dostatek jest także zawsze zaczątkiem rozkładu, muszą mi podpowiedzieć ci, którzy rzetelnie badali rozkład wielkich cywilizacji – chociażby tej bizantyjskiej, która zmarła już za naszych czasów – mam na myśli historyczną Polskę).