W sytuacji finansowej ZUS coraz trudniej się zorientować. Zakład otrzymuje gigantyczne dotacje z budżetu, spowodowane m.in. wypływem części składek do otwartych funduszy emerytalnych, zadłuża się także w bankach komercyjnych płacąc im potem słone odsetki. Jedno jest pewne – gospodarkę finansową ubezpieczeniowego kolosa trzeba jak najszybciej uzdrowić, a nie będzie to sprawą łatwą. Chory jest bowiem nazbyt liberalny system rent powodujący, że osób uznawanych za niepełnosprawne mamy w Polsce w stosunku do liczby mieszkańców rekordowo dużo. Nic więc dziwnego, że wydatki na wypłatę rent przekraczają dwie trzecie sum przeznaczanych na emerytury. Na fundusz rentowy w 2001 r. ZUS przeznaczył ponad 32,5 mld zł, na emerytury 46,4 mld zł. Szczególnie dużo stosunkowo młodych osób uciekło na rentę przed groźbą bezrobocia na początku lat 90. Ciągle też za mało sprawny jest system rehabilitacji, choć w niewątpliwym interesie zarówno chorych jak i państwa jest przywracanie ludziom zdolności do pracy. Tymczasem słychać głosy, że ZUS – zamiast reformować niesprawny system rent – chciałby powiększyć i tak ogromne składki emerytalne, jakie płacą osoby najlepiej zarabiające. Reforma, chcąc bardziej uzależnić wysokość emerytury od płaconych składek, wprowadziła zasadę, że składki płaci się do wysokości 30-krotności przeciętnych zarobków. A więc takiej, która w przyszłości może stać się maksymalną podstawą do naliczania emerytury. Powrót – jak chciałby ZUS – do zasady, że płaci się od większej części zarobków, zaś świadczenie otrzyma najwyżej od 2,5-krotności średniej, oznaczałby po prostu zwiększenie podatku. Nastąpiłoby przy tym złamanie zasad reformy emerytalnej, wiążącej wysokość składki z rozmiarami przyszłej emerytury.