Frau Alma co wieczór siada do kołowrotka prząść nici na sweter dla syna. Dla wnuczek już zrobiła, tyle że leżą te swetry, nie ma jak dać. Frau Alma Zagórska, z domu Shneizer, została sama jak palec. Mąż – Polak, umarł przed rokiem, najstarszy syn parę lat temu, córka wyjechała do Rygi, syn, repatriant, już trzeci rok mieszka w Polsce. Jest kierowcą ciężarówki i jakoś wiąże koniec z końcem. Starszą córkę posłał nawet na studia do Krakowa. Frau Alma od czterech lat stara się o wizę repatriacyjną do Niemiec. – Dadzą niemieckie obywatelstwo i rentę, to sobie do syna przyjadę do Polski i będę żyć – kalkuluje Frau Alma.
W sowchozie Ilicz oprócz Zagórskiej zostało może jeszcze ze trzysta osób – mniej niż połowa mieszkańców. Polacy, Niemcy, trochę Kazachów. Ci, co mieli dobre papiery, pojechali do Niemiec i do Polski jako repatrianci, a ci bez papierów – do Rosji albo choćby do Tajynszy albo Kokszetau – najbliższych miast. Zostali ci, którzy nie mają ani papierów, ani pieniędzy albo są już tak pijani, że im wszystko jedno. Zresztą, teraz zima i nikt nie wyjedzie. Droga do najbliższej osady – 100 km – to cała wyprawa. W którą stronę spojrzeć, po horyzont step. Białe morze śniegu. Szosę, jak co roku, zawiało na początku grudnia i jak co roku będzie przejezdna dopiero w kwietniu.
Ilicz: Frau Zagórska
Biała chałupa Zagórskiej z posprzątanym obejściem i niebieskimi wzorami wokół okien wygląda jakby cudem uniknęła bombardowania, które dopiero co przeszło przez Ilicz. Obok, z piętrowych betonowych bloków zostały tylko ściany, których nijak ukraść się nie da. Sąsiedni dom rozebrany do połowy, następny też, po drugiej stronie dwa już prawie do fundamentu. Piętrowy szpital – bez okien, zostało tylko jedno pomieszczenie z jedynym lekarzem – teraz nazywa się med-punkt.