Listę otwiera Julio Iglesias. 57-letni hiszpański piosenkarz w ciągu roku zarobił 38 mln euro (euro to dziś ok. 3,90 zł), zaś cały jego majątek wycenia się na 480 mln. Od dwudziestu lat mieszka w Stanach Zjednoczonych, gdzie nieprzerwanie uchodzi za największego ulubieńca podstarzałych dam z wyższej klasy średniej. Kiedy zaczynał podbój Ameryki na początku lat 80., złośliwi krytycy z Nowego Jorku wypominali mu urodę włoskiego fryzjerczyka i maniery kelnera z meksykańskiej restauracji. „Boski Julio” nie przejmował się tym zanadto i usilnie kultywował swój wizerunek latynoskiego macho, jakby wiedział zawczasu, że po szaleństwach kontrkultury przyjdzie epoka konserwatyzmu i nagrodzi każdego, kto zamiast buntu wybierze tradycyjną estetykę szkolonego głosu i sentymentalnych pieśni o miłości. Dziś nawet zoilowie z „New Yorkera” przyznają, że Iglesias dobrze zagospodarował niszę muzycznej rozrywki adresowanej do osób, które lubią spokój i porządek.
Kilka lat temu Iglesias koncertował w Polsce. Drogie bilety nie zraziły fanów, podobnie zresztą jak w przypadku poznańskiego występu Anglika Eltona Johna. Obu gwiazdorów wiele dzieli, począwszy od kraju urodzenia, skończywszy na seksualnej orientacji, a jednak mają coś wspólnego: i jeden, i drugi mocno podkreśla swój europejski rodowód. Iglesias, nawet kiedy śpiewa po angielsku, czyni to tak, że każdy rozpoznaje w nim człowieka Południa. Sir Elton, drugi na liście „EuroBusinessu” (37,5 mln euro w 1999 r.), szczyci się tytułem szlacheckim nadanym przez królową i nie bez powodu śpiewał na pogrzebie lady Diany. Ten wielbiciel angielskiego futbolu, skądinąd akcjonariusz i honorowy prezes piłkarskiego klubu Watford, ma już za sobą estradowy podbój Ameryki, a dziś w wieku 53 lat jest mentorem młodszego pokolenia brytyjskich piosenkarzy, z których największą chyba karierę zrobił George Michael (10 miejsce na liście z 16 mln euro za ubiegły rok).