Ostatnie lata XII wieku to smutny okres w dziejach Szkocji. George Macaulay Trevelyan napisze, że złoty wiek tego kraju skończył się, kiedy rumak Aleksandra III (1249–1286) zrzucił go ze skały nadmorskiej. I rzeczywiście: po krótkich i słabych rządach Małgorzaty Norweskiej następuje pierwsze chaotyczne bezkrólewie, potem tragiczne panowanie marionetki w rękach angielskich (acz w końcu się zbuntował) – sfrancuziałego Jana Balliola i faktyczne bezkrólewie kolejne, choć w dalekim Londynie Edward I uzurpuje sobie tytuły. Nikt nie jest pewny dnia ani godziny. W odpowiedzi na powszechną trwogę rozwijają się skrajnie surowe – pokutnicze i przebłagalne – prądy religijne. Biada cudzołóżcom. Biada dziewczętom, które wystawiłyby na widok publiczny choćby najmniejszy kawałek łydki...
W tym społecznym kontekście odbywa się 26 grudnia 1297, w okolicach Coatbridge, pierwszy odnotowany przez kroniki turniej golfa. Że znękani Szkoci potrzebowali ulotnej chwili relaksu? – temu nikt nie przeczy. Że jednak ten relaks polegać musiał na wrzucaniu – za pomocą kijów – kulek do dziur? Tutaj już doktor Zygmunt Freud uśmiecha się serdecznie i z najpełniejszym zrozumieniem. Kultura brytyjska opiera się na hipokryzji i dwuznacznikach. „Klub Pickwicka” jest niemal nie do pojęcia dla czytelnika z kontynentu, który wierzy w dżentelmenerię dosłownie i na pierwszym poziomie. Wyspiarz wie natomiast, że dżentelmen to obleśna i cyniczna świnia na tyle jednak zdyscyplinowana, że umiejąca za wszelką cenę przestrzegać form i zewnętrznego sznytu. Dopiero zrozumiawszy tę oczywistą prawdę, śmiać się zaczynamy z dowcipów Dickensa i możemy pokochać golfa.