Wbrew pozorom z silnym zapałem zabieram się do pisania o rzekomo doszczętnie zgranej sprawie wyborów amerykańskich. Sprawa ta bowiem z racji swej ślimaczości spowszechniała i zmarginalizowała się do tego stopnia, że mam być może złudne, ale za to jakże ożywcze poczucie wydobywania jej na wierzch. Niby piszę o ciągnących się jak coś paskudnego niezwykle istotnych wyborach w skali globu, a mam kameralnie przyjemne poczucie pisania o rzeczy maleńkiej, prywatnej i nieznanej.
Polityka
51.2000
(2276) z dnia 16.12.2000;
Pilch;
s. 99