Fenomen Kamińskiej (nawet jeśli wyolbrzymiany) nie jest wyjątkiem. Rzadko formalna hierarchia w otoczeniu szefów gabinetów pokrywa się ściśle z rzeczywistą siecią wpływów. Jerzy Koźmiński w rządzie Hanny Suchockiej lub Franciszek Mleczko w gabinecie Waldemara Pawlaka to przykłady osób, których wpływy na decyzje najwyższych zwierzchników w swoim czasie były nie do przecenienia. Ważne też, jak daleko obie hierarchie się rozmijają. – Jeśli takie zjawisko jest bardzo widoczne, znaczy to, że nominacje na doradców były nietrafione lub narzucone przez polityczne otoczenie – mówi politolog Edmund Wnuk-Lipiński – a doradcy bywają bardzo zazdrośni o swoje wpływy, trwa tu nieustanna, podskórna walka.
Przyjaźnie na szczycie
Marcinkiewicz zrezygnował z kierowania zespołem doradców, kiedy wyczuł, że jego „przełożenie na premiera” jest jedynie oficjalne, bez większego realnego znaczenia, że stał się dostarczycielem ogólnych opracowań, a nie strategiem. Nie chciał jednak wyjawić do końca powodu swojej dymisji. Teresa Kamińska, która kiedyś namawiała polityka ZChN do objęcia tej funkcji (jak z naciskiem podkreśla – już po decyzji premiera w tej sprawie), przyznaje, że oprócz kwestii merytorycznych istnieje jeszcze sfera czysto ludzka – sympatii i zaufania. – To jest szalenie istotne. Na tak stresującym stanowisku poszukuje się wsparcia nie tylko politycznego, ale też psychologicznego – mówi Kamińska. – Zawsze zatem znajdą się osoby bliższe premierowi od innych i nie musi to być koniecznie odzwierciedlone w oficjalnej strukturze. Nie wyobrażam sobie, aby nawet na najwyższych szczeblach władzy nie istniała przyjaźń, możliwość prywatnego spotkania z osobami, z którymi ktoś się dobrze czuje.