Optymiści przewidywali, że marzec może być pierwszym od długiego czasu miesiącem, kiedy tempo rocznego wzrostu cen (tzw. roczna inflacja pokazuje, o ile ceny w danym miesiącu wzrosły w stosunku do odpowiedniego miesiąca w roku poprzednim) spadnie poniżej 10 proc. Tak się niestety nie stało – wskaźnik wyniósł 10,3 proc., czyli mamy wciąż inflację dwucyfrową. Nie ma jednak takiej informacji statystycznej, nawet negatywnej, w której nie dałoby się znaleźć czegoś pozytywnego: otóż inflacja marcowa była niższa od lutowej, która wynosiła 10,4 proc. Porównania te mieszczą się wprawdzie w granicach błędu statystycznego, ale można ogłosić, że inflacja przestała rosnąć.
Teraz analitycy prognozują, że zdecydowane jej ograniczenie powinno nastąpić w połowie roku. A czym tłumaczą to, że na razie zbijanie cen idzie tak niemrawo? Po pierwsze, ceny żywności wciąż są wysokie. Po drugie, za wcześnie jeszcze mówić o korzystnym wpływie spadających cen ropy naftowej na światowych rynkach. Po trzecie, waha się kurs złotego do dolara, z tendencją do drożenia dolara, co oznacza powolny acz systematyczny wzrost cen towarów importowanych. Do tego mogą się dołożyć rosnące ceny energii elektrycznej. Żeby się przekonać, czy rację mają optymiści czy pesymiści, wystarczy poczekać jakieś dwa miesiące.