Archiwum Polityki

Małe biesy

Są lokale, w których cuchnie czystymi obrusami – powiada Czechow. Zdaje się, że zaproszono nas do takiego właśnie lokalu. Z tym że to nie czyste obrusy w nim cuchną, ale czystość intencji, schludność moralna, niezłomność zasad.
– Ciężko dziś żyć człowiekowi z zasadami – wzdycha typek w anegdotce.
– Daj spokój, ciebie to nie dotyczy! – uspokaja go znajomek.

Tamtego nie dotyczyło: łgał jak z nut. Nie brak jednak dziś postaci, którym wierność zasadom komplikuje karierowy wzlot. Żeby daleko nie szukać: koordynator Janusz Pałubicki. Cienia dygnitarstwa: nosi się tak, jak w czasach konspiry. Pewnie nawet czarnej teczki z szyfrowym zamkiem nie ma. Tylko plecaczek. Może się mylę, lecz szef służb przechował w zakamarkach pamięci obrazy pracy wywiadów i wywiadowców, wyniesione z młodzieńczych lektur, telewizyjnych „Kóbr”, wieloodcinkowych seriali. Wiadomo, jaka wtedy była sytuacja: o szpiegach z powieści le Carrego mało kto słyszał. Za to o Klossie i Stirlitzu wiedział każdy. Nawet zdeklarowani wrogowie systemu oglądali ich przygody. Kwitowali je ironicznym uśmieszkiem. Oddzielali się od tamtego świata dystansem drwiny. Ale coś z tych fabułek ocalało, by przypomnieć się po latach. Pomysł z abolicją dla szpionów... Tak, to refleks serialowej poetyki, gdzie wszystko dzieje się zgodnie z wolą scenarzysty. Czy to trudno wyobrazić sobie scenę w gabinecie Kaltenbrunnera:
– Stirlitz – mówi K. – słyszałeś o abolicji? Przyznaj się, ujawnij swoje kontakty, włos ci z głowy nie spadnie. Lżej ci będzie, kiedy wreszcie wyznasz, że jesteś szpiegiem.
– A ty, ty także przyznasz się do współpracy? – prawdomówne oczy Stirlitza błękitnieją.

Polityka 16.2000 (2241) z dnia 15.04.2000; Groński; s. 101
Reklama