Andrzej G. sądził, że kryjąc się w domowym zaciszu może bezkarnie buszować po Internecie w poszukiwaniu łatwej zwierzyny – praktycznie bezbronnych komputerów innych internautów. W większości przypadków nie wiedzą oni nawet, że są atakowani. Tym razem stało się inaczej. Ryszard Parzyński jest inżynierem elektronikiem i doskonale zna się na informatyce. Do łączenia się z Internetem wykorzystywał ogólnodostępny numer TP SA. – Tamtego dnia czekała mnie dłuższa sesja – wspomina. – Musiałem ściągnąć z sieci duży plik, zabawa na kilka godzin. Zostawiłem włączony komputer i poszedłem na obiad. Po powrocie przywitał mnie czarny ekran.
Po wykorzystaniu specjalnych procedur na jaw wyszła przykra prawda – w wyniku ataku z zewnątrz dysk twardy został sformatowany (inaczej mówiąc skasowany): niemal wszystkie zapisane na nim informacje (m.in. projekt nowego urządzenia medycznego) wymazane. Pech włamywacza polegał na tym, że w informacjach, jakie pozostały, Parzyński potrafił odnaleźć wizytówkę agresora. Komputer rejestruje każdą próbę połączenia się z nim z innego komputera. Pozostają po tym ślady w postaci tzw. logów – zaszyfrowanych danych, pozwalających na identyfikację tego drugiego urządzenia. Trzeba jednak umieć do nich dotrzeć. Parzyński umiał. – Sądziłem, że skoro wiem tak dużo, to nie powinno być problemu z rozwikłaniem tej sprawy przez nasz wymiar sprawiedliwości. Zgłosiłem włamanie policji, która ku mojemu pozytywnemu zdumieniu w ciągu kilku dni przygotowała materiały dla prokuratury. A tu prokurator umorzył postępowanie nawet nie próbując zidentyfikować sprawcy. Jakbym dostał kijem w głowę.
Postanowienie prokuratora zaskarżył w imieniu Parzyńskiego mecenas Janusz Dyrda. – Przyjąłem tę sprawę, bo była precedensowa.